Strony

3 lutego 2015

Qishan Mountain

Dziś postanowiłam opisać miejsce ostatniego grillowania, gdyż było ono dość niezwykłe. Cały piknik odbywał się w górach Qishan, położonych niedaleko naszego miasta Fuzhou. Droga samochodem trwała nie więcej niż 20 minut. 
fot.Pina "widok z gór Qishan"
W tym malowniczym miejscu podobno znajdują się gorące źródła, które można odwiedzić. Szczerze mówiąc od jakiegoś czasu przymierzamy się z Jarkiem do zwiedzenia podobnego miejsca. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że w pobliżu Fuzhou znajduje się kilka miejscowości z gorącymi źródłami i pięknymi wodospadami. Jedyny problem polega na tym, że czynne są one tylko zimą i jesienią, ponieważ latem temperatura wody jest zbyt wysoka na kąpiele. Tak przynajmniej powiedziała nam Rosalie. Musimy więc się solidnie pospieszyć z planowaniem tej wycieczki!
fot.Pina "góry Qishan"
fot.Pina "widok z gór Qishan"
fot.Pina "SPA w górach Qishan"
W górach oczywiście znajdowało się piękne SPA, gdzie jak podejrzewam moglibyśmy zażyć przyjemnych, gorących kąpieli i odrobiny relaksu. Niestety nie tym razem. 

My spacerowaliśmy po okolicy podziwiając roślinność, która była niezwykle bujna i tropikalna. Cały nieład i ogromne, zielone liście sprawiały, że czułam się trochę jak w górzystej dżungli. 




Kiedyś opisywałam naszą wycieczkę w góry Gushan, które położone są po drugiej stronie miasta.

Właściwie to śmiało mogę powiedzieć, że Fuzhou jest otoczone górami dosłownie z każdej strony. Jak sami widzicie miejsc na wycieczki tutaj nie brakuje, wystarczy odrobina chęci i czasu. Wracając do gór Qishan i Gushan, chciałam je w kilku słowach porównać. Gushan są to góry przeznaczone do bardziej aktywnego spędzania wolnego czasu, ponieważ jeśli chcemy zobaczyć cokolwiek ciekawego, musimy pokonać sporą wysokość. W górach Qishan jest inaczej. Na pewną wysokość podjechaliśmy samochodem i od razu były jakieś atrakcje: linowe parki, kawiarnie, restauracje, miejsca do grillowania, łódki i ogniska. Jednym słowem ci bardziej leniwi mogli się zrelaksować przy jedzeniu, a ci bardziej aktywni poskakać po drzewach w linowym parku. 

Jak wspomniałam my spacerowaliśmy w towarzystwie chińskich przyjaciół i rozmawialiśmy, o Chinach oczywiście.
fot.Pina "spacer po górach"
Miejsce to było naprawdę malownicze, kolorowe kwiatki, woda, fontanny i zadziwiająco mała liczba zwiedzających. Idealne miejsce na niedzielną sielankę. Brakowało tylko kubka gorącej, dobrej kawy. Mnie pochłonęło fotografowanie, tego dnia zrobiłam ogromną liczbę zdjęć...
fot.Pina "kwiaty"
fot.Pina "góry Qishan"
fot.Pina "wulkaniczna skała"
fot.Pina "kwiaty"
fot.Pina "kwiaty"
Znalazła się także niewielka ale przytulnie wyglądająca kawiarnia. Menu było po chiński, dlatego Rosalie zaproponowała tłumaczenie. Zgodnie stwierdziliśmy, że potrzebujemy mocnej, czarnej, kawy. W odpowiedzi od kelnera usłyszeliśmy "Méiyǒu espresso" - nie ma. Postawiliśmy na kawę belgijską nie mając przy tym pojęcia cóż to będzie za kawa, najważniejsze, że bez mleka. 
fot.Pina "kawiarnia"
Po chwili na naszym stole pojawiło się takie oto dziwne urządzenie, a w nim napój europejczyków, czyli kawa. Mocna! Czarna! Pyszna! Mmm...
fot.Pina "zaparzacz do kawy"
Od razu postawiła nas na nogi. Jak na chińskie warunki muszę przyznać, że była naprawdę rewelacyjna. Rosalie nie skosztowała kawy, tłumacząc, że nie nie przepada za nią, ponieważ nie jest zbyt dobra dla żołądka. W temacie kawy wielu Chińczyków przyjmuje takie stanowisko, co innego, gdyby była to herbata.
fot.Chudy "kawa"
fot.Pina "kawa"
Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam stojącą w koncie kolekcję pustych butelek po piwie. Wiele z nich była zagraniczna. Najwidoczniej jest się czym chwalić!
fot.Pina "kolekcja butelek po piwie"
Co chwilę podbiegał do nas malutki, chiński piesek prosząc o chwilę zabawy. Tak czas upłynął na rozmowach polsko-chińsko-holenderskich. A jeśli chodzi o góry Qishan to bardzo polecam, warte odwiedzenia. My z pewnością też tam wrócimy jeszcze...
fot.Pina "pies"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz