Za nami bardzo długa i męcząca podróż. Sześciogodzinna jazda autobusem, godzinne oczekiwanie na katamaran i trzy godziny rejsu po wzburzonym morzu. Fale szalały a w ich rytm szalał również mój żołądek. Chińskie tabletki na chorobę lokomocyjną zaczęły wkrótce działać. Przespałam twardym snem cały rejs high speed katamaranem. Obudziłam się na wyspie z łamiącym bólem w karku. Pierwszą rzeczą jaką ujrzałam był ogromny napis:
Koh Phangan Welcome!
|
fot.Pina "Koh Phangan" |
Powiew świeżego powietrza, promienie słońca, błękitna woda, palmy i idylliczne, małe wysepki. Jedyna myśl jaka przyszła mi wtedy do głowy - jestem w raju! Zabieramy nasze torby z łódki i ruszamy w stronę hotelu. Powinien być gdzieś tu niedaleko. Potrzebny nam tylko szybki prysznic i od razu ruszamy na plażę, szkoda marnować tak piękny dzień.
|
fot.Pina "Koh Phangan" |
To cudowne uczucie, które towarzyszyło mi na plaży pamiętam do dziś. Siedzieliśmy w bambusowej altance a w ręku trzymaliśmy kokosową, zmrożoną herbatkę. Wiatr we włosach i szum fal. To miejsce działa niezwykle odprężająco.
Przeglądając oferty poszczególnych wysp ciężko było mi uwierzyć w to, że w rzeczywistości wyglądają one równie pięknie, jak w internetowych ofertach.
Przekonałam się jednak na własne oczy, że rajskie miejsca istnieją na tym świecie i to bez pomocy Photoshopa.
|
fot.Pina "Koh Phangan relax" |
Po krótkim oczekiwaniu dowiedzieliśmy się, że nasz niewielki, egzotyczny bungalow jest już gotowy. Ruszamy w jego stronę. Wszędzie palmy, egzotyka, zieleń ... Cudownie. Właścicielka otwiera przed nami drzwi jednego z klimatycznych domków. Ogromne łóżko z baldachimem, delikatny unoszący się w powietrzu zapach kadzidełek, kwiaty. Z każdą chwilą jest piękniej! Bungalow to bardzo fajny i niedrogi pomysł na nocleg w Tajlandii. Hamak na balkonie i trochę wolnej przestrzeni sprawia, że naprawdę można tu wypocząć.
|
fot.Chudy "bungalowy" |
|
fot.Chudy "bungalowy" |
Z pięknego snu wyrwała nas niezwykle przyziemna sprawa - głód. Przyszedł czas poznać wyspę od środka i wyruszyć na pierwszą kulinarną wyprawę. Przy okazji pokażę wam to, co zrobiło na mnie wrażenie pierwszego dnia. Prawdziwe wyspiarskie życie.
|
fot.Chudy "wyprawa po jedzenie" |
Ponieważ byliśmy nieziemsko głodni, zatrzymaliśmy się przy jednej z przydomowych restauracji. Miejscowa gospodyni serdecznie zapraszała nas do siebie, tak więc skusiliśmy się na jej ofertę. W menu oczywiście na potrzeby turystów znaleźliśmy wiele pozycji europejskich takich jak pizza, hamburger czy inne tego typu potrawy. Nie sądzę jednak żeby smakowały dobrze w miejscu takim jak to. Postawiliśmy zatem na tajską, miejscową kuchnię ale wiecie co? Nie pamiętam dokładnie jak nazywała się nasza kolacja ale wyglądała tak:
|
fot.Pina "tajska kolacja" |
|
fot.Pina "tajska kolacja" |
Z pełnymi brzuszkami ruszyliśmy w stronę centrum miasta portowego Tongsala. Od razu zauważyliśmy, że życie toczy się na wyspie zupełnie inaczej. Cisza, spokój i całe mnóstwo rodzinnych biznesów, które jak widać szybko dostosowały się do rosnącej turystyki na wyspie. Koh Phangan to wyspa kokosowa. Wysokie palmy kokosowe porastają całą wyspę niczym lasy. Nic więc dziwnego, że najlepszym dobrem jakie możemy tu spotkać to właśnie miejscowe produkty z kokosa. Jak widać kokosowy biznes kwitnie. Ręcznie wyrabiany olej kokosowy za 100 bahtów, czyli 10 złotych.
|
fot.Pina "kokosowy biznes" |
|
fot.Pina "kokosowy biznes" |
Ulice przepełnione były taksówkami rodem z filmu. To chyba jedna z najbardziej popularnych rozrywek. Przejazd taką taksówką, na pace po górzystej wyspie to nie lada frajda. Bez nich Koh Phangan nie byłaby aż tak bardzo egzotyczna. Taksówki i skutery nadają jej swoistego uroku.
|
fot.Pina "taksówki" |
|
fot.Pina "taksówki" |
Cała reszta przypominała bardzo stoiska w Bangkoku. Niewielkie stragany, uliczni sprzedawcy, do kupienia w zasadzie wszystko czego dusza zapragnie i niskie ceny. Cała Tajlandia. W twarzach ludzi, którzy mijają nas na chodnikach widać niezwykły luz i egzotykę.
|
fot.Pina "stragany Tongsala" |
|
fot.Pina "ulice Tongsala" |
Po krótkim zapoznaniu z miastem postanowiliśmy wrócić do domku brzegiem plaży. Zrywał się mocny wiatr ale jakoś się nie zniechęcaliśmy. Cudownie było po prostu ściągnąć buty i pomaszerować po piasku. Na palmach zwisały ogromne orzechy kokosowe, które w każdej chwili mogły nam spaść na głowę. Wizja rozbijającego się kokosa na mojej głowie nie była zbyt zachęcająca tak więc, lepiej być ostrożnym. Moja głowa nie przetrwałaby pewnie takiego starcia.
|
fot.Pina "plaże Koh Phangan" |
Wiatr przybierał na sile a za naszymi plecami pojawiły się groźne i ciemne chmury. Chyba prosto na nas naciąga wyspiarska burza. Słychać już oddali grzmoty. Ooo! Przyspieszamy zatem kroku, bo przed nami jeszcze kawałek drogi a za nami deszcz...
Nie zdążyliśmy! W jednej chwili runęła na nas struga ciepłego deszczu. Ach, już jesteśmy cali mokrzy. Biegniemy zatem ile sił w nogach w kierunku hotelu. Perspektywa skrycie się pod kokosową palmą nie była chyba najlepsza.
Po kilku minach morderczego biegu byliśmy na miejscu. Deszcz był coraz bardziej intensywny, my przemoczeni do ostatniej nitki. Wtedy zobaczyłam, że moja torebka made in China nie przetrwała biegu. Szew nie wytrzymał i była cała rozpruta. Piękny początek przygód na wyspie.
|
fot.Pina "plaże Koh Phangan" |
|
fot.Pina "plaże Koh Phangan" |
|
fot.Pina "plaże Koh Phangan" |
Początek przygód ale nie koniec na dziś. W ciszy usiedliśmy na łóżku. W pokoju rozległ się charakterystyczny dźwięk.
P: Jarek, chyba mamy coś w pokoju.
J: Nie, wydaje Ci się, to coś pewnie na dworze.
P: Mówię ci, że to tutaj, w środku, za zasłoną.
J: Oooouua! To jaszczurka, mamy jaszczurkę w pokoju!
P: To nie jaszczurka, to chyba gekon!
J: A one są groźne? Wujek google nam powie...
W ten oto sposób poznaliśmy Franka. Naszego towarzysza na gapę podczas pobytu na wyspie. Przez całe noce nie dawał nam spać swoim charakterystycznym dźwiękiem ale za to nie dokuczały nam komary, które przy starciu z Frankiem nie miały szans na przeżycie. Była to zatem jakaś mała rekompensata z jego strony.
|
fot.Chudy "Frank gekon" |