Strony

12 lipca 2015

Bangkok z perspektywy smakosza

Tajlandia to istny raj dla łakomczuchów poszukujących nowych, egzotycznych doznań smakowych. Minął już jakiś czas od naszego pobytu w tym cudownym kraju a ja wciąż nie mogę zapomnieć tych aromatów przeplatających ulice miasta. Wieczorną porą ulice zamieniały się w najlepszy jaki dotąd widziałam targ tajskich smakołyków. Kolorowe i apetycznie wyglądające potrawy pobudzały niemalże wszystkie zmysły.
fot.Pina "uliczne przysmaki Bangkoku"
Od razu nasuwa się pytanie czy urlop udał się bez żadnych rewolucji żołądkowych? Moja odpowiedź brzmi: tak! Próbowaliśmy naprawdę wielu ulicznych smakołyków i nie mieliśmy żadnych dolegliwości. Jedyna rzecz na jaką starałam się uważać to woda i lód. Zwłaszcza po tym, co przypadkiem odkryliśmy podczas jednego ze spacerów. Lód wytwarzany jest w przydomowych, niezbyt czystych garażach. Służą do tego specjalne maszyny, które względną młodość mają już zdecydowanie za sobą. Wygląda to w skrócie tak, że w maszynie umieszcza się ogromny blok lodowy, który jest rozkruszany i pakowany do worków, ale do takich worków po ziemniakach a nie plastikowych. Wielokrotnego użytku jak przypuszczam. Wytwórca takiego lodu pakuje go na skuter i jedzie na ulice zaopatrywać sprzedawców i to nie tylko tych ulicznych. Lód zakupują u niego także właściciele restauracji. Nie mając pewności czy to tylko lód przemysłowy czy także spożywczy, wolałam być ostrożna.
fot.Pina "sprzedawcy lodu"
Ok! Troszkę zboczyło nam się z tematu tak więc powracamy na ulice w poszukiwaniu tajskich pyszności. W zasadzie jeśli w Tajlandii odwiedzi Cię tak zwany "mały głód" nie trzeba długo szukać. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki.
fot.Pina "uliczne kiełbaski z grilla"
Zaskoczyła mnie jedna bardzo ważna rzecz, której niestety nie odnajduję w Chinach. Mimo tego, że większość stoisk z jedzeniem to tak zwane garkuchnie na kółkach to muszę przyznać, że były bardzo czyste, zadbane a jedzenie prezentowało się smakowicie. W myśl zasady: oczy jedzą pierwsze, której bardzo brakuje mi w Chinach. Niestety na chińskich straganach czujemy zazwyczaj przypalony glutaminian, który odbiera apetyt nawet tym najbardziej wygłodniałym.

Jednego dnia trafiliśmy na niewielki targ w Bangkoku, zlokalizowany u brzegu rzeki. Odpływały tam również wodne taksówki i wycieczki turystyczne, także ludzi było sporo. Każdy chciał przed wyprawą wrzucić coś na ruszt. 

Była to pora lunchu więc znalezienie miejsca graniczyło z cudem ale właścicielka jednej z restauracji w walce o nowego klienta, wygoniła tych co się najedli a posadziła nas.


Czekał nas obiadek z widokiem na rzekę, na której ruch był niesamowicie duży.
fot.Chudy "w oczekiwaniu na jedzenie"
Postawiliśmy na jedne z najsłynniejszych dań tajskiej kuchni czyli zupa z mlekiem kokosowym, trawą cytrynową i kurczakiem oraz słynne zielone curry również z kurczakiem. Zapachy przyprawiały o zawrót głowy. Wydawało mi się wtedy, że na czekaniu mijają całe godziny... A była to zaledwie chwila.
fot.Chudy "szef kuchni"
No i wreszcie są... Wyczekiwane tajskie pyszności... Mmmm....
fot.Chudy "zupa z mlekiem kokosowym"
fot.Chudy "zielone curry"
Zupka z kurczakiem była lekko słodka a jednocześnie delikatnie kwaśna, trawa cytrynowa nadawała jej niepowtarzalnego i orzeźwiającego smaku. Curry z kolei było niesamowicie ostre z lekką nutą mięty - po prostu smakowa bomba. Takiego curry nigdy jeszcze nie jadłam, może dlatego, że w ogólnie nie jadłam jeszcze curry i cieszę się, że próbowałam akurat w takim miejscu jak Tajlandia. Pychota!
fot.Pina "targ na wybrzeżu"
fot.Pina "targ na wybrzeżu"
fot.Pina "targ na wybrzeżu"
Na deser najpopularniejszy owoc w Tajlandii czyli mango w czystej postaci. Mango dobre jest na wszystko a w miejscu takim jak Bangkok smakuje zdecydowanie najlepiej! Tyle przyjemności za jedyne 20 bahtów (patrz jakieś 2 złote). Żyć nie umierać!
fot,Pina "owoce Tajlandii"
Skoro brzuchy mamy już napełnione możemy ruszać w dalszą drogę. Teraz zapraszam na krótki spacer po ulicach Bangkoku. Trzeba spalić zjedzone kalorie i zrobić miejsce na kolację. Przedstawię wam kilka rzeczy, które ja zapamiętałam najbardziej z tego miasta i które bez wątpienia nadają mu unikalnego klimatu. 

Po pierwsze transport wodny. Bangkok położony jest nad rzeką Menam co sprawiło, że przez zakorkowane miasto najszybciej przebrnąć przy pomocy wodnej taksówki. Za kilka bahtów szybko przedostaniecie się do niewielkiego portu/ przystanku położonego w innej części miasta. Na potrzeby turystów miejscowa ludność zaproponuje wam również wiele interesujących wodnych wycieczek.
fot.Pina "wodne taksówki"
fot.Pina "wodne taksówki"
Po drugie przemierzające miejskie drogi klimatyczne autobusy retro. Tak, te autobusy są po prostu nieziemskie. Przejażdżka w ponad 30 stopniowym upale pewnie nie jest niczym przyjemnym ale nie wyobrażam sobie ulic Bangkoku bez tych autobusów. Podobnie jest z resztą z innym niezwykle popularnym środkiem transportu.
fot.Pina "autobusy w Bangkoku"
Mam na myśli oczywiście nic innego jak tuk tuki, uwielbiane przez turystów. Tuk tuki znane mi są już z Chin ale te tajskie mają swoją klasę. Kolorowe, błyszczące motocykle ze sportowym wydechem są chyba najlepszą atrakcją turystyczną a przejażdżka takim wynalazkiem to nie lada frajda i emocje.
fot.Pina "tuk tuki"
Swoją drogą jeśli chcecie się przejechać takim tuk tukiem musicie bardzo uważać na oszustów i naciągaczy. Raz zdecydowaliśmy, że podjedziemy sobie do hotelu i rzucamy kierowcy cenę 30 bahtów. On 200 bahtów. Grzecznie dziękujemy. Po chwili mówi ok, 30 bahtów ale jeden przystanek w sklepie (w którym naciągną nas pewnie na gigantyczną sumę a on dostanie od tego solidną prowizjeę). Proponują jeszcze przystanki na stacji benzynowej żebyś mu kupił benzynę. Raz próbowali nam też wcisnąć, że Grand Palace jest dziś zamknięty i on nas zawiezie od innej odjechanej atrakcji, bardzo tanio. Historia byłaby podobna do tej z przystankiem w sklepie. Ograniczone zaufanie w takie podejrzane atrakcje to w Tajlandii podstawa. Nie dajcie się naciągnąć! 
fot.Pina "tuk tuki"
Niezwykłym zaskoczeniem były również domy nad wodą. Wyglądały na lekko zapomniane ale toczyło się tam życie swoim codziennym rytmem. W centrum Bangkoku spotkaliśmy nadwodną ulicę zamieszkiwaną przez tajską ludność. Niesamowite! Mówiąc niesamowite mam na myśli to zderzenie nowoczesności z tradycją. 
fot.Pina "domy nad rzeką"
fot.Pina "domy nad rzeką"
Powoli wracając w stronę hotelu wybieramy mniej zaludnioną wąską uliczkę. Mamy przeczucie, że tam znajdziemy coś wyjątkowo - prawdziwą Tajlandię. Dużo oczywiście się nie pomyliliśmy. Spójrzcie sami:
fot.Pina "ulice Bangkoku"
fot.Pina "ulice Bangkoku"
fot.Pina "ulice Bangkoku"
fot.Pina "ulice Bangkoku"























Słońce powoli chowa się za horyzont a w nas solidny spacer rozbudził potworka nazywanego "małym głodem". Ulice rozbrzmiewają teraz dźwiękami muzyki granej przez lokalnych artystów. Restauracje prześcigają się w super ofertach na zimne piwo i dobre jedzenie. Zaczepiają nas z każdej strony proponując kolację u siebie. My zasiadamy przy jednej z zatłoczonych knajpek gdzie pewien tajski artysta gra na gitarze utwory zespołu Metallica. Dobra muzyka do dobrej kolacji nigdy nie zaszkodzi. Zamawiamy zimne piwo, oczywiście sajgonki i pad thai. To będzie idealne zakończenie tego upalnego dnia. 
fot.Chudy "nocne restauracje"
fot.Chudy "nocne restauracje"
fot.Chudy "nocne restauracje"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz