Strony

5 sierpnia 2015

Tajski plażing

Kończąc przygodę w Tajlandii muszę powiedzieć tylko tyle, że obowiązkowym punktem każdej wycieczki jest egzotyczny plażing. Podczas orzeźwiającej kąpieli warto być ostrożnym na meduzy i inne niebezpieczne, pływające istoty. Czasem niewidoczne dla ludzkiego oka. Na szczęście podczas naszego pobytu nie było ich zbyt wiele - to jeszcze nie sezon na turystów, więc na meduzy też nie!
fot.Chudy "plażing Koh Phangan"
Tajski plażing wiązał się dla mnie z koniecznością kolejnego użycia skutera. Planowaliśmy udać się na północe plaże, które jak mawiali miejscowi są najpiękniejsze. Zgodziłam się z tą myślą, że gorzej od wczorajszej jazdy już nie będzie. Zapomniałam jednak o jednym istotnym elemencie - fatalne drogi na wyspie, które jakby tego było mało są akurat w remoncie. Wszędzie lśnił w blasku słońca złoty piasek a mnie na samą myśl podskakiwało ciśnienie. Zgodziłam się, więc chyba nie mam wyjścia. Nie, mam dwa wyjścia! Wracać sama na pieszo lub jechać dalej z moim Księciem :). Jak się pewnie domyślacie wybrałam opcję numer 2 - Księcia na czerwonym skuterze.
fot.Pina "drogi Koh Phangan"
fot.Pina "drogi Koh Phangan"
Zaciśnięte pięści i wargi lekko zmniejszały mój strach przed wielkimi górami i dolinami. W końcu wszyscy jeżdżą tu na skuterach, to my nie damy rady? Ruszyliśmy! 

Na końcu emocjonującej drogi wiedziałam tylko tyle, że było warto. Szum fal rozbijających się o brzeg zachęcał do oddania nura do wody. Upał i słońce dało nam się we znaki. Czuję, że moje nogi spieczone są promieniami słońca. Lekko zaczerwienione. Biegniemy w stronę plaży, która jest niemal pusta. Pusta ale przepiękna!
fot.Pina "północna plaża Koh Phangan"
fot.Pina "północna plaża Koh Phangan"
fot.Pina "północna plaża Koh Phangan"
Przyjemnie chłodna woda po raz kolejny okazała się być najwspanialszą rzeczą. Wokół nas tylko cisza. To nie jest jeszcze pełnia sezonu, dlatego plaże świecą pustkami. Lepiej dla nas. Nie ma ścisku, krzyków, fruwającego w powietrzu piasku i wrzeszczących dzieci. Cisza. Szum fal. My wypoczywający pod ogromnymi skrzydłami egzotycznych drzew. 

Po raz kolejny czuję się jak w raju i nie mam ochoty się nigdzie ruszać! Niestety jak to zwykle bywa ze snu wyrywa nas przyziemna potrzeba. Fizjologiczna potrzeba jedzenia. Trzeba napełnić nasze burczące brzuchy, dlatego odważnie rzucam abyśmy pojechali poszukać gdzieś domowego, pysznego pad thai. 

No i znaleźliśmy. Przy okazji wylądowaliśmy na znanej już nam z dnia poprzedniego plaży.





fot. Pina "pad thai z kurczakiem"
Po przepysznym obiadku (choć teraz wiem, że potrafię zrobić dużo lepsze pad thai) i egzotycznym, orzeźwiającym soku oczywiście pojechaliśmy na plażę. Palące słońce nie daje za wygraną więc postanawiamy znów ochłodzić się w wodzie. Opalanie chyba nie wchodzi w grę. Choć jeszcze dziś się nie opalaliśmy czuję, że moja skóra jest rozgrzana i zaczerwieniona. Dopiero wieczorem okaże się jak bardzo. Obok nas na plaży siedzieli Chińczycy. Chińczycy, którzy kompletnie nie znają angielskiego i wiecie co? Nie potrafili się odnaleźć w Tajlandii.  Nie potrafili nawet zamówić sobie wody. Chińskie, dziwaczne zasady tutaj nie obowiązują a po minach chińskich turystów widzę, że jest to dla niezwykle trudne. Nie wiedzieli jak się zachować w danej sytuacji, co powiedzieć, jak zamówić i co zjeść. Na wszystko co było niechińskie spoglądali ze zdziwieniem. A ja kolejny raz ze zdziwieniem spoglądam na Chińczyków i nasuwa mi się tylko jedno pytanie: jak zachowaliby się w Europie?
fot.Pina "plaże Koh Phangan"

fot.Pina "Koh Phangan"
fot.Pina "plażing"
Zmęczeni słońcem postanawiamy trochę odpocząć wśród gęsto zasadzonych drzew palmowych. W tym celu wracamy na teren naszego hotelu. Po drodze przystajemy przy ulubionym już stoisku z sokami owocowymi. Bierzemy dwie witaminowe bomby na wynos i jedziemy położyć się na hamaku. Trochę cienia nam się przyda.

Żeby już naszą tradycją się stało - dajemy nura ale tym razem do hotelowego basenu. Tu pod palmami możemy leżeć tak długo jak tylko chcemy. W ręku ananasowy koktajl. 

A, zapomniałabym dodać! Przed skokiem do basenu obowiązkowy, bambusowy prysznic. W ten oto sposób żegnamy się z wyspą Koh Phangan, która od jutra pozostanie dla nas tylko wspomnieniem...






fot.Pina "bambusowy prysznic"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz