W Chinach, a przynajmniej w Fuzhou nie ma zbyt wielu barów lub miejsc, gdzie można napić się dobrego, zimnego piwka. Jest to taka wioska, która liczy tylko cztery miliony mieszkańców, więc dyskoteki też tutaj nie ma. Istnieje jednak w tym przedziwnym mieście, ulica, na której znajdziemy same bary, tylko bary, pijanych Chińczyków i straszliwie drogie piwo!
fot.Chudy "barowa ulica" |
fot.Chudy "barowa ulica" |
Oczywiście jak na chiński poziom lansu przystało, wszystko było bardzo eleganckie, troszkę europejskie, jak oni sami przyznają, no i co najważniejsze, kolorowe! Tak, nastrój trochę wpadał już w święta Bożego Narodzenia, które tutaj trwają chyba cały rok. Mam na myśli oczywiście wszystkie te kolorowe światełka. Myślałam także, że naród ten raczej nie preferuje miejsc takich jak to, zaskoczyła mnie zatem ogromna liczba przesiadujących tam Chińczyków.
Ponieważ był to już zimowy, mroźny wieczór... Dla objaśnienia chińsko mroźny, czyli jakieś około 20 stopni Celsjusza, dlatego aby nie zmarznąć podczas rozmów z przyjaciółmi, obok każdego stolika znajdowały się niewielkie piecyki. Dawały one niesamowite ciepło, bo przecież mamy zimę, prawda?
fot.Chudy "piecyki" |
Kogo, jak kogo ale akurat Chińczyków o posiadanie takiej umiejętności, jak logiczne myślenie nie podejrzewam. Idąc tym tropem, można zadać pytanie: kto zimą pije zimne piwo, a w dodatku na zewnątrz?! Ruch na ulicy jednak był tak duży, że nie udało nam się znaleźć stolika na świeżym powietrzu. Pozostało nam tylko usiąść w środku i złożyć zamówienie.
fot.Pina "karta" |
Kartę podał nam kelner władający językiem angielskim. Gdy zobaczyłam tylko te ceny, to aż za głowę się złapałam. Matko jedyna, żeby za jedno piwo płacić 30 PLN (60 RMB)?! Takie same ceny mają w pięciogwiazdkowym hotelu ale skoro już tu jesteśmy, to cóż... Ponieważ była nas trójka, razem z niemieckim kolegą, postanowiliśmy wziąć 3 litry piwa za 260RMB, wychodziło chociaż trochę taniej.
fot.Pina "beczka piwa" |
Kelner nie mógł uwierzyć... Jak dobrze pamiętam trzy razy upewniał się, że
dobrze nas zrozumiał. Jak to? Tyle piwa na tylko trzy osoby? No
rzeczywiście, jakieś dwa piwa na osobę, to bardzo dużo. Może nie dla nas
ale szybko przekonałam się, że dla Chińczyków to dokładnie o dwa piwa za
dużo.
Bardzo mnie zdziwiły również szklanki jakie otrzymaliśmy do piwa. Miały może jakieś 200ml, no i z prawdziwymi kuflami do piwka raczej mało wspólnego. Rozejrzałam się dookoła... Oni tak piją piwo, z takich szklanek do soku. Jak wszyscy, to wszyscy chyba nie mieliśmy innego wyjścia.
Jako dodatek, w cenie podano nam orzeszki o smaku chińskim... mmm palce lizać (przyprawa pięciu smaków) oraz talerz owoców. Ten pomysł akurat bardzo mi się spodobał, trochę zdrowsze rozwiązanie od tych wszystkich chipsów i orzeszków. Chińczycy arbuzem uzupełniali chyba wodę w organizmie i przygotowywali się tak na wielkiego kaca. Każdy sposób jest dobry, więc czemu nie!
fot.Pina "beczka piwa" |
fot.Pina "bar" |
Mimo bardzo głośnej muzyki, wszyscy spędzali czas na rozmowach, delektowaniu się piwem oraz dziwnych zabawach. Grali w karty, kości albo takie dziwne łapki. Zauważyłam tylko jedną wspólną zasadę wszystkich tych zabaw, kto przegrywał ten pił.
Wspominałam o tym, że toalety w Chinach są nieco inne od tych naszych. Nie spotkałam się jeszcze jednak z tym, żeby były damsko-męskie. O tak, tutaj wszyscy wchodzili do tych samych pomieszczeń, dobrze chociaż, że mieli tam drzwi, co też nie wszędzie się zdarza!
fot.Pina "bar" |
Na barowych pólkach było wiele alkoholi. Popularnością wśród młodych Chińczyków cieszył się drink nazywany mojito. Tylko nie uwierzycie, co tam wypatrzyłam! Co prawda nie jest to produkt polski, co sprawdziłam ale, nie zmienia to faktu, że jestem w szoku. Było to nic innego jak czysty spirytus! Wratislavia!
fot.Pina "spirytus" |
Do tej pory myślałam, że Chińczycy nie piją alkoholu, to znaczy, nie upijają się nim tak jak to w Polsce bywa. Jednak po tym wieczorze zmieniłam swoje zdanie. Teraz wiem dlaczego kelner był tak zdziwiony naszym zamówieniem, ponieważ widok Chińczyków, po dwóch piwach był zabawny. Zataczali się, śpiewali, panią było widać majtki, wymiotowali dosłownie wszędzie gdzie popadnie. Nie wierzyłam własnym oczom, ale wszyscy byli niesamowicie pijani na tej ulicy.
fot.Chudy "pijani Chińczycy" |
Ach, te chińskie głowy są chyba tylko stworzone do biznesów ale do picia, z pewnością nie! Musicie uwierzyć mi na słowo, że wszystko to wyglądało bardzo zabawnie.
fot.Chudy "pijani Chińczycy" |
Cały wieczór Jarosław mówił tylko o tym, że od czasu przyjazdu do Chin nie spotkaliśmy żadnego Polaka. Robił skrupulatne obliczenia w swojej główce, jakie jest prawdopodobieństwo tego, że kiedykolwiek tutaj usłyszymy polski język. Kończąc powoli te spotkanie i swoje rozmyślenia postanowił kupić mi kwiatka. Przyzwyczajony do tego, że nikt nas nie rozumie rzucił do pani żartobliwie: to proszę jeszcze coś zaśpiewać! Nagle zza naszymi plecami rozlega się pytanie: Zaśpiewać? You speak Polish? Naszym oczom ukazał się Polak, zamieszkujący tereny Azji od 10 lat. Biegle posługiwał się językiem chińskim, a nawet po chińsku napisał doktorat na uczelni. Hmm... Na nic zdały się więc wyliczenia, ponieważ życie i tak potrafi nas nieźle zaskoczyć!
fot.Chudy "bar" |
fot.Chudy "bar" |
fot.Chudy "bar" |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz