Translate

23 maja 2015

Emei Shan - góra, którą pokochał Budda

Emei Shan to bez wątpienia najbardziej urokliwe miejsce na ziemi w jakim miałam przyjemność być. Wierzchołek góry często wystaje ponad gęstą warstwę chmur, która zalega w niższych partiach góry ze względu na panujący tam wilgotny klimat. By jednak móc wspiąć się ponad chmury, na górze trzeba pojawić się bardzo wczesnym rankiem o ile jeszcze nie nocą. 
fot.Chudy "droga na szczyt góry Emei"
fot.Pina "droga na szczyt góry Emei"

Mimo, że nasza pobudka była dość wcześnie, nie zdążyliśmy na przepiękny widok gór ponad chmurami. Słońce dopiero powoli wynurzało się zza horyzontu. Zapakowaliśmy się do autobusu, który miał nas podwieźć na górę. Szkoda tylko, że nikt nas nie ostrzegł, że droga będzie taka "przebojowa". 

Zakręty, zakręty i jeszcze raz zakręty. Każdy następny był tylko ostrzejszy. Mój żołądek wariował. Dobrze, że na śniadanie nie zjadłam zbyt wiele. Przez ponad godzinną jazdę po górskich drogach bezwładnie leżałam z głową uniesioną do góry, by moją twarz owiewał lekki podmuch zimnego powietrza z klimatyzacji. Zastosowałam instrukcje z reklamy aviomarinu, żeby nie wymiotować do plastikowej torebeczki.

Byli jednak tacy, którzy na śniadanie zjedli sporo no i wiecie co dalej...




Po drodze mieliśmy krótki przystanek na chłodzenie hamulców. Autobusy były wyposażone w jakiś specjalny system chłodzenia, wymyślony chyba tylko przez Chińczyków. No nic ważne, że działało i ku mojemu szczęściu mogliśmy po chwili ruszyć dalej!

Poranek w górach był przepiękny, jeśli chodzi oczywiście o widoki. Ja jakoś nie specjalnie miałam siłę się nimi zachwycać. Chyba sami rozumiecie. 
fot.Pina "droga na szczyt góry Emei"
Po wyjściu z autobusu jeszcze przez jakiś czas dochodziłam do siebie po podróży. Chłodne, górskie powietrze jednak szybko postawiło mnie na nogi. Odetchnęłam z ulgą: "gorzej już nie będzie, choć będzie trzeba jeszcze wrócić".

Chińczycy oczywiście narobili hałasu jak zobaczyli naszą torbę a w niej banany. Krzyczeli tylko "monkeys, monkeys". Natychmiast kazali nam je zjeść lub wyrzucić, bo przecież tutaj są małpy, dużo małp i lepiej nie ryzykować. Żadnego jedzenia, aparat najlepiej też schowajcie! Jejku... Jedzenie zostawiliśmy, no trudno. Po tym całym chińskim kazaniu na temat małp zakupiliśmy za złotówkę bambusowego patyka, żeby się przed nimi chronić jak będą chciały nas zaatakować. A tak na marginesie nigdy nie sądziłam, że będę musiała się bronić przed małpami niczym człowiek wychowany w dżungli. 

Teraz mogliśmy ruszyć ku szczytom. Zdecydowanie wolę je zdobywać na własnych nogach.
fot. Chudy "leniwi turyści"
Byli tacy turyści, którzy korzystali z opcji wygodniejszej, czyli za opłatą wynoszącą 200 RMB dwóch życzliwych panów wnosiło cię na górę za pomocą bambusowego siedziska. Chińczycy mówili, że to "rich people" ale jak dla mnie to zwykli "lazy pipole". 

Ponieważ była to wycieczka zorganizowana, na samiusieńki szczyt wjeżdżaliśmy Golden Summit Cable-car. Jest to kabina mieszcząca sporą liczbę osób, przeszklona, która mknie w górę 1164 metrów bez żadnego słupka po drodze. Oznacza to, że byliśmy tylko my, kabina i lina... Myśl ta była trochę przerażająca ale za to widoki pierwsza klasa. 
fot.Chudy "Golden Summit Cable-car"
fot.Chudy "Golden Summit Cable-car"
Tym oto sposobem znaleźliśmy się na szczycie góry Emei, która podobnie jak góry Leshan została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Dopisywała nam piękna pogoda, palące słońce trochę łagodziło odczuwalny na ponad 3000 m n.p.m. chłód. Wycieczka w góry wyszła nam dość spontanicznie i nie byliśmy na to przygotowani ale jakoś sobie radziliśmy. Szczerze mówiąc jak tylko rozejrzałam się dookoła to zapomniałam o wszystkich niedogodnościach. W miejscach takich jak to ma się poczucie, że zdobywa się świat! Tak!
fot.Chudy "góra Emei"
fot.Chudy "góra Emei"
fot.Chudy "góra Emei"
fot.Chudy "góra Emei"
Na szczycie góry znajduje się ogromny posąg Puxiana, czyli człowieka, który od trzech lat przebywał długą drogę na swoim słoniu w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na pustelnię. W górach Emei Puxian ujrzał podobno rękę Buddy i pozostał w tym miejscu na kolejne 40 lat swojego życia. Od tego czasu miejsce to przeobraziło się w jedno z największych miejsc kultu religijnego. Zbudowano w okolicy ponad 200 świątyń, do dziś przetrwało z nich około 30. Chyba już wspominałam o tym, że Chińczycy mają niezwykły rozmach w budowlach religijnych, ciągle nie mogę wyjść z podziwu. Tak już zostało, że góry Emei przyciągają rzesze pielgrzymów od 1300 lat.
fot.Chudy "posąg Puxiana"
fot.Pina "posąg Puxiana"
fot.Pina "posąg Puxiana"
fot.Pina "posąg Puxiana"
Obok imponującego posągu Puxiana znajduje się Jinding Si czyli Świątynia Złocistego Szczytu na wysokości 3077 m n.p.m. Jej nazwa pochodzi od połysku brązu którym niegdyś pokryty był dach. Obecny gmach świątyni powstał w wyniku całkowitej odbudowy po pożarze. Świątynia pokryta jest kafelkami i otoczona balustradami z białego marmuru.
fot.Pina "Świątynia Złocistego Szczytu"
Podczas gdy chińska część wycieczki poddała się religijnemu oczyszczeniu, my udaliśmy się na krótki spacer ścieżkami szczytu. Mogliśmy przez chwilę w spokoju oddać się tym pięknym widokom. Przyznam, że dla kogoś kto szuka tutaj religijnego ukojenia jest to miejsce bez wątpienia idealne. Posiada swój niepowtarzalny klimat. Już teraz wiem dlaczego Chińczycy wybierają właśnie takie miejsca... W górach Emei można medytować nawet 40 lat. 
fot.Pina "góra Emei"
fot.Pina "góra Emei"
fot.Chudy "góra Emei"
fot.Pina "góra Emei"
fot.Pina "góra Emei"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne w tym miesiącu