Dlaczego Kanton? Sama chciałbym znać odpowiedź na to pytanie. Nazwa ta najprawdopodobniej została wśród Europejczyków zakorzeniona przez dawnych zachodnich kupców, którzy byli odpowiedzialni za handel z Chinami. W Azji miasto to znane jest jako Guangzhou - stolica prowincji Guangdong. Bez wątpienia jest to miejsce z niesamowitą przeszłością ale czy my polubiliśmy klimat Guangzhou? Przekonajcie się sami!
|
fot.Pina "zakupy w Kantonie" |
Chińskie miasta charakteryzują się przede wszystkim ogromnymi i zaskakującymi kontrastami. Z jednej strony nowoczesne wieżowce sięgające chmur, nowe technologie i bogactwo a z drugiej sypiące się budynki, brudne ulice i nieprzyjemny zapach. Takie są po prostu Chiny, to takie właśnie jest oblicze każdego z chińskich miast. Sądziłam, że po takim czasie pobytu w Chinach widok ten nie będzie mnie to już zaskakiwał. Byłam w błędzie.
Kanton to miasto, które nie od razu przekonało mnie do siebie. Być może dlatego, że kilka pierwszych dni spędziliśmy na jego obrzeżach w zakurzonych, jakby zapomnianych przez świat i cywilizacje dzielnicach. Było szybciej do pracy więc nie mieliśmy wyboru.
|
fot.Pina "kantońskie taksówki" |
W moich oczach Kanton to także miasto prawdziwej komunikacyjnej porażki. Metro funkcjonuje tylko w obrębie centrum. Zakorkowane ulice uprzykrzają każdą próbę przedostania się gdziekolwiek autobusem, bądź taksówką. Klaksony, które nigdy nie milkną...
Jedyny środek transportu, który omijał korki to ten ekskluzywny wóz po lewej. Wiatr we włosach i zapach spalin omijanych aut, gratis!
W tak niesprzyjających okolicznościach postanowiliśmy, że dopiero na weekend zmienimy hotel i wyruszymy w miasto, by poznać prawdziwe Guangzhou. Droga samochodem do najbliższej stacji metra zajęła nam prawie 2 godziny. W metrze jak się pewnie domyślacie, tłumy ludzi... Ochota na poznawanie miasta malała z każdą minutą. Jedynym plusem były tanie bilety na metro, chociaż tyle.
Gdy już udało się nam dotrzeć na miejsce wyruszyliśmy na zwiedzanie. Pierwsze co mnie zaskoczyło to bardzo kolorowe ulice. Sprzedawano na nich wszystko, jak to w Chinach bywa ale w Kantonie ulice te mieniły się wieloma kolorami.
|
fot.Pina "kolorowe ulice Guangzhou" |
|
fot.Pina "kolorowe ulice Guangzhou" |
Zapewniam was, że jedna runda wzdłuż takiej ulicy wystarczy by wyposażyć całe mieszkanie, zostać posiadaczem najróżniejszych gadżetów na świecie oraz dobrze zjeść.
Z każdym dalszym krokiem utwierdzałam się tylko w przekonaniu, że jest to miasto tak bardzo chińskie. Ta wyjątkowa atmosfera jest tutaj odczuwalna bardziej niż gdziekolwiek indziej w Chinach.
Być może to przez dużą liczbę straganów, rynków, ulicznych marketów, zapachu jedzenia, który unosił się wszędzie, spacerujących dookoła Chińczyków. Nie wiem...
Tak jak wspominałam nad ulicami unosiły się zapachy różnych potraw i smakołyków, dojrzałe owoce kusiły swoim wyglądem, szczególnie w tak parny dzień jak ten. Ceny zachęcały do zakupu, ponieważ jak na tak duże miasto jedzenie było wyjątkowo tanie i smaczne oczywiście. Sok z trzciny cukrowej, zielonego kokosa, świeże ananaski mmmm....
|
fot.Pina "sok z trzciny cukrowej" |
|
fot.Pina "zielone kokosy" |
|
fot.Pina "świeże ananasy" |
|
fot.Pina "świeże ananasy" |
Jarosław nie zdołał oprzeć się pokusie i musiał skosztować kantońskich przysmaków. Za michę ryżu, solidną porcję warzyw, wodorostów i mięsa zapłaciliśmy jakoś 10 RMB, czyli nieco ponad 5 PLN. Nawet jeśli okazałoby się niesmaczne to przynajmniej nie szkoda tak bardzo wydanych pieniędzy. Można próbować tyle, na ile ma się ochotę.
|
fot.Pina "uliczne jedzenie" |
Przechadzając się tak na ślepo uliczkami miasta (posiadaliśmy mapę turystyczną ściągniętą z europejskiego portalu a te sporządzone są z pewnym błędem) w poszukiwaniu świątyni natrafiliśmy na mały targ. My to mamy szczęście! Co miasto tak nam się udaje. Ten uliczny market pokazał nam Guangzhou właśnie z tej ciemniejszej strony, a może brudniejszej... Jak kto woli.
|
fot.Chudy "uliczny market" |
Miejsca takie jak to ukazują dary ziemi, która nas otacza a jednocześnie skrywają w sobie mroczną tajemnicę. Czasami zastanawiam się nad tym i nie potrafię zrozumieć, jak można przechowywać żywność w takich warunkach. Chińczycy przecież słyną z niczym nieograniczonej wyobraźni a jednak wyobraźnia ta nie sięga tak daleko... tam gdzie są konsekwencje takich działań. Dla kogoś, kto stoi z boku ma to swój urok ale mięsa w takim miejscu nigdy, przenigdy bym nie kupiła.
|
fot.Pina "uliczny market" |
|
fot.Chudy "uliczny market" |
|
fot.Chudy "uliczny market" |
|
fot.Chudy "uliczny market" |
|
fot.Chudy "uliczny market" |
|
fot.Chudy "uliczny market" |
|
fot.Pina "uliczny market" |
|
fot.Chudy "fioletowy chleb" |
Jak do tej pory tylko w Kantonie spotkałam taki fenomen jak fioletowy chleb! Tak... Pewnie jest z dodatkiem czerwonej fasoli adzuki, na której punkcie Chińczycy mają istnego bzika. Z tej fasoli robią napoje, desery, bułeczki i wszystko co przyjdzie im do głowy.
Po męczących spacerach ulicami miasta postanowiliśmy wyjść na spotkanie z kuchnią kantońską. Krąży nawet takie powiedzenie, że tutejsi mieszkańcy zjedzą wszystko co ma cztery nogi, poza stołem, wszystko co pływa, poza statkiem i co lata, poza samolotem! Bardzo rozbawiło mnie to powiedzonko, które wiele tłumaczy. Kilka razy wydawało mi się, że w menu restauracji widziałam jakieś robaczki, węże i inne stworzenia ale pomyślałam, że po prostu mi się przewidziało. Chyba jednak nie!
|
fot.Chudy "kantońska kolacja" |
Powyższe stwierdzenie sprawia, że kuchnia Kantonu staje się trochę kontrowersyjna. Nie przeszkadza to jednak temu, że została uznana za jedną z najlepszych kuchni chińskich. Ponieważ ostatnio przechodziliśmy zatrucie pokarmowe, którego przyczyny nie zidentyfikowaliśmy, postanowiliśmy nie eksperymentować. Wiecie... dania popisowe tej kuchni to: suszone kalmary, zupa z płetw rekina, zupa z węża, gulasz z psa, potrawki z wróbli i stuletnie jaja. Wybraliśmy jednak opcję bardziej bezpieczną.
|
fot.Chudy "kantońska kolacja" |
W Guangzhou raczej nie jada się makaronu, podstawą każdego dania jest ryż. Ja wybrałam zatem ryż z duszoną kapustką, zieloną papryczką chilli i suszoną rybą. Jarosław ryż z kurczakiem, zieloną fasolką i bakłażanem. Do tego wszystkiego zamówiliśmy smażoną wołowinę w papryczkach chilli.
Warzywa sprawiały wrażenie lekko niedogotowanych ale jak się okazało jest to cecha charakterystyczna kuchni kantońskiej. Zachowuje się wtedy najwięcej witamin. Potrawy nie zawierały dużej ilości tłuszczu jak to często w Chinach bywa. Były lekkie i delikatnie doprawione. Może przeraża was ilość papryczki chilli w wołowinie ale o dziwo mięso nie było ostre. Przypuszczam, że papryczki przyrządzane były osobno przez co cała potrawa nie nabrała ostrości, w przeciwnym razie wypaliłoby nam przełyki.
Na koniec dodam tylko, że jedzonko było palce lizać! Do tego zimne piwko.... Mmmm...
|
fot.Chudy "ryż z kurczakiem, bakłażanem i zieloną fasolką" |
|
fot.Chudy "ryż z kapustą, papryczką chilli i suszoną rybą" |
|
fot.Chudy "wołowina w papryczkach chilli" |
To oczywiście tylko jedna odsłona Kantonu. Na kolejne zapraszam już wkrótce!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz