Translate

10 września 2015

10 rzeczy, które zadziwiają w Tokio

Dziś krótko i na temat o tym, co najbardziej przykuwało moją uwagę na magicznych ulicach Japonii. Po tak długim czasie spędzonym w Chinach mój wzrok skupia się automatycznie na wszystkim co niechińskie. Dla was postarałam się jakoś wyselekcjonować te informacje i pokazać tylko te, które mi zawsze będą kojarzyły się z krajem Kwitnącej Wiśni. 
fot.Pina "japońska restauracja"
1. Tradycyjne, japońskie budowle

Ponieważ pierwszy, wolny poranek rozpoczęliśmy spacerem uliczkami Tokio na pierwszym miejscu mojego rankingu znajdą się tradycyjne, japońskie budowle. Budowle świątynne oraz niewielkie, tradycyjne domy rozsiane są po całym mieście, tworząc niewielkie wyspy pośrodku metropolii, które przypominają o prawdziwej kulturze tego kraju. Za każdym razem miałam ochotę przystanąć na chwilę i podziwiać ten niespotykany u nas styl. Prostota i elegancja - piękno samo w sobie.
fot.Pina "japońska świątynia"
fot.Pina "japońska świątynia"
2. Coffee shot

Poddając się rytmowi ruchliwych ulic Tokio postanowiliśmy jednego dnia zasmakować życia prawdziwego mieszkańca tego miasta. To wiązało się między innymi z ogromnymi ilościami kofeiny oraz jeszcze większą ilością pączków. Co jakiś czas przystawaliśmy wraz z tłumem na świeżo parzoną kawę i pączka. Tak bardzo mi tego brakuje w Chinach! 
fot.Pina "coffee shot"
Skoro Japończycy potrafili pokochać kawę kompletnie nie rozumiem dlaczego Chińczycy tak się przed nią bronią. Ślepo zapatrzeni jedynie w liście herbaty pochodzenia oczywiście tylko i wyłącznie chińskiego. 

Osobiście tyle razy próbowałam przekonać naszych znajomych z Chin do kawy, próbował też Jarosław ale na nic to wszystko się zdało! 

W Japonii zadziwiły mnie jedynie wszechobecne automaty z kawowymi shot'ami. Czarna, mocna kawa, baz dodatku cukru zamknięta w niewielkiej puszce i dostępna praktycznie w każdym punkcie miasta. Niesamowite!

Miłość do kawy wyparła drzemkę bez której na przykład Chińczycy nie potrafią funkcjonować. W ciągu pracy Japończycy mają 3 przerwy: dwie po 10 minut na szybkie doładowanie kawą i jedną, dłuższa przerwę na lunch. 



Chyba właśnie zrozumiałam dlaczego podczas wizyty w Japonii nasi chińscy towarzysze nie mogli się "ogarnąć". Brakowało im drzemki! 

3. Niezapomniane wycieczki po Tokio

Moją uwagę przykuły równie popularne jak kawa dziwne wycieczki po mieście. Młodzi panowie, niezwykle umięśnieni biegali po ulicach ciągnąc za sobą rikszę. Najczęściej uczestniczyły w nich dzieci, co pewnie jest ogromnym szczęściem dla tych panów ale szybkość z jaką poruszali się po mieście ze swoimi klientami na pace, była naprawdę godna podziwu. Japończycy uwielbiają biegać. Niezależnie od pogody, pory oraz dnia. Czyżby to kolejne uzależnienie mieszkańców kraju Kwitnącej Wiśni?
fot.Pina "japońska riksza"
fot.Pina "japońska riksza"
4. Piętrowe parkingi nie tylko dla samochodów

Na miejscu szybko okazało się prawdą to, że w Japonii wyraźnie brakuje miejsca. Ludność skupiona wokół dużych metropolii dodatkowo nasila ten problem, którego rozwiązania oczywiście dostrzegamy w życiu codziennym Japończyków. Nas zadziwiły piętrowe parkingi na samochody w pobliżu dużych bloków mieszkalnych. W zasadzie same piętrowe parkingi dla samochodów nie są może tak zadziwiające jak te, które przeznaczone są dla rowerów. Tak! W Tokio najwyraźniej brakuje również miejsca na rowery!
fot.Pina "piętrowe parkingi dla rowerów"
fot.Pina "piętrowe parkingi dla samochodów"























5. Domki w stylu retro

Moim sercem zawładnęły także niewielkie domki w stylu retro spotykane oczywiście nigdzie indziej jak w samym centrum Tokio. Zawierały one często elementy typowej, dawnej japońskiej kultury.
fot.Pina "domki retro"
6. Taksówki z najwyższej półki


Taksówki są zdecydowanie najpiękniejszymi jakie do tej pory widziałam. Stare, stylowe i idealnie wypolerowane samochody zawiozą Cię wszędzie tam, gdzie nie dojedzie tokijskie metro. W środku równie elegancki i stylowy kierowca w białych rękawiczkach z gracją otworzy ci drzwi i zaprosi do środka. Możesz poczuć się jak największa gwiazda! A tak na poważnie. Taksówki oraz ich kierowcy nadają specyficznego charakteru temu miastu - zdecydowanie. Podkreślają elegancję, którą Japończycy bez wątpienia kochają.
fot.Pina "tokijska taksówka"
7. Japońskie sushi i sake

O sushi tym z Japonii naczytałam się naprawdę wiele. Nie zawsze były to miłe opinie. Do tej pory ja również nie byłam wielką fanką sushi, jednak po tym czego skosztowałam w Japonii moje zdanie radykalnie się zmieniło. Uwielbiam sushi. Delikatne mięso do tego sos z wasabi, imbir ... Mmm... Wszystko smakowało naprawdę wyśmienicie, na tyle dobrze, że nie miałam oporów przed próbowaniem kolejnych, surowych kawałków mięsa. Należy oczywiście jeszcze dodać, że sushi to różni się od tego, które możemy zakupić w jakiejś europejskiej knajpie. 
fot.Pina "sushi"
Podobnie jak do sushi również do sake nie byłam zbytnio przekonana. Jak się możecie domyślić byłam w wielkim błędzie. Sake w Japonii można pić na dwa sposoby, na zimno i na ciepło. Wszystko oczywiście zależy od pory roku i temperatury na zewnątrz.Prawdziwa japońska sake jest mętna, lekko słodkawa i bardzo delikatna w smaku. Do sushi pasuje idealnie!
fot.Pina "japońska sake"
8. Włochata, niedojrzała soja

Ta śmieszna włochata i niedojrzała soja to najpopularniejsza przystawka w Japonii. Oczywiście jedząc ją pierwszy raz nie miałam pojęcia co tak naprawdę jem ale była bardzo smaczna. Wyjadamy ziarna z środka a skórkę oczywiście wyrzucamy. Bardzo dobry starter!
fot.Pina "włochata soja"
9. Wiszące stacje benzynowe

Znów wracamy do tematu braku przestrzeni w Japonii. Tym razem zaoszczędzono na powierzchniach stacji benzynowych, których zbiorniki z paliwem znajdują się na głowami tankujących. Z góry zwisa jedynie wąż. Podjeżdżamy, tankujmy i płacimy. Takie proste i tyle miejsca zaoszczędzone!
fot.Pina "wisząca stacja benzynowa"
10. Godziny otwarcia sklepów

Na pierwszy rzut oka nic dziwnego prawda? Nie spotkałam się jednak jeszcze nigdzie z zapisem, który informuje, że sklep otwarty jest do godziny uwaga: 25.00! Która to właściwie godzina?!
fot.Pina "godziny otwarcia sklepu"
To właśnie było Tokio w pigułce. Jak Wam się podoba?

5 września 2015

Jesienny spacer po japońskich ogrodach

Pogoda w Tokio nam zdecydowanie nie dopisywała. Cały weekend padał chłodny deszcz, na co oczywiście byliśmy kompletnie nieprzygotowani. Uzbrojeni jedynie w parasolkę postanowiliśmy, że się nie poddamy. Być w Japonii i nie zobaczyć legendarnych, przepięknych, japońskich ogrodów to istny grzech!
fot.Pina "bonsai"
Śpiew ptaków, zielone drzewa oraz kojąca cisza to wszystko w samym środku miasta. Potraficie to sobie wyobrazić? Zanim dotarliśmy do ogrodu położonego w pobliżu Grand Palace mijaliśmy wiele przydomowych, japońskich ogrodów. Zadbanych, zielonych, idealnych... Choć były one naprawdę niewielkich rozmiarów, to liczył się choć kawałek zieleni pod własnym domem.

Japoński ogród powinien naśladować dziką przyrodę, odzwierciedlać ją i umożliwiać idealny wypoczynek. Główne założenia? Prostota, harmonia, asymetria i elegancja. Bez wahania mogę powiedzieć, że to wszystko odnajdziecie w tych magicznym ogrodach...
fot.Pina "japońskie wiśnie"
Na czas naszej wizyty w Japonii przypadła chłodna i deszczowa jesień. Bardzo żałowałam, że nie będziemy mogli podziwiać najpiękniejszych na świecie rozkwitających wiśni. Nie mniej jednak równie piękny był widok przeogromnych wiśniowych drzew, ozdobionych zielonymi liśćmi. Ach... Wiosną musi tutaj być naprawdę pięknie. Ale dość już gdybania! Zapraszam was teraz na małą fotorelację z naszego spaceru.
fot.Pina "japońskie ogrody"
fot.Pina "japońskie ogrody"
fot.Pina "japońskie ogrody"
fot.Pina "japońskie ogrody"
fot.Pina "japońskie kasztany"
fot.Pina "bambusy"























fot.Pina "jabłoń"
fot.Pina "grzyby"
fot.Pina "japońskie ogrody"
fot.Pina "japońskie ogrody"
fot.Chudy "japońskie ogrody"
fot.Chudy "japońskie ogrody"
fot.Pina "japońskie ogrody"
fot.Chudy "japońskie ogrody"























fot.Chudy "japońskie ogrody"
fot.Pina "japońskie ogrody"




31 sierpnia 2015

Kraj ognistego pierścienia Pacyfiku, witamy w Japonii

Wizyta w Japonii była zdecydowanie jedną z najlepszych naszych wypraw. Wykończeni poprzednimi służbowymi wizytami nie mieliśmy zbytnio ochoty na kolejną, długą podróż, która jakby tego było mało nie zaczęła się zachęcająco. Dlaczego? Przekonajcie się sami.
fot.Pina "panorama Tokio"
Na dobry początek utknęliśmy w Szanghaju na lotnisku na jakieś 4 godziny. Szalejące cyklony i padający deszcz zdezorganizowały rozkład samolotów. Tablica odlotów zapełniła się czerwonymi komunikatami. No pięknie, pomyślałam. Jak tak zaczyna się nasza przygoda z Japonią to wolę nie myśleć co będzie dalej. 
fot.Pina "panorama Tokio"
Tokio przywitało nas cichymi ulicami, tłumem ludzi w garniturach oraz powalającą czystością. Wow! Totalne przeciwieństwo  każdego chińskiego miasta. Nie spodziewałam się, że różnica będzie aż tak duża i widoczna na każdym kroku.

Dziś Tokio jest nasze! Poczułam zdecydowany przypływ energii. Teraz możemy ruszać w miasto. 

Nasi chińscy towarzysze wyraźnie nie wiedzieli jak powinni się zachować. Po ich minach widziałam zdecydowane zamieszanie. Nigdy dotąd nie byli poza granicami swojego państwa a tu taka niespodzianka - wszystko zupełnie inne niż w Chinach. Tutaj obowiązują zasady. Zasady? A co to takiego? 

Spoglądając ciągle na nasz chiński ogonek przejęliśmy wodze nad międzynarodową wycieczką. Ktoś musi ich poprowadzić w przeciwnym razie, będziemy tkwić cały dzień w jednym punkcie.

Na samym początku ujrzeliśmy Tokio Sky Tree gdyż nasza stacja wysiadkowa znajdowała się tuż pod słynną tokijską wieżą. Swoją drogą na uwagę zasługuje fakt, że pociągiem jechaliśmy również z dużym opóźnieniem (około 4-godzinnym), ponieważ jak nam powiedziano na stacji "no signal"! Komunikacja w Tokio wyraźnie bardzo chciała nam urozmaicić wycieczkę. 
fot.Pina "Tokyo sky tree" 
fot.Pina "Tokyo sky tree" 























Jakby ktoś zapytał z czym kojarzy mi się Tokio bez wahania odpowiedziałabym, że z magicznymi, kolorowymi ulicami, sklepami z akcesoriami do mangi, płytami DVD, bajkami, gadżetami, salonami gier i automatami z kapsułami. Jednym słowem, bajkowy świat. Spójrzcie sami!
fot.Pina "Akihabara - elektroniczna ulica"
fot.Pina "Akihabara - elektroniczna ulica"
fot.Pina "Akihabara - elektroniczna ulica"
fot.Pina "Akihabara - elektroniczna ulica"
fot.Pina "Akihabara - elektroniczna ulica"























Żeby zobaczyć na własne oczy prawdziwe, zatłoczone tokijskie ulice niczym z filmów wybraliśmy się na jedną z najbardziej popularnych, zakupowych ulic - Shibuya. Jedno z najpopularniejszych skrzyżowań przeszło moje wszystkie wyobrażenia. Z godziny na godzinę tłum narastał. Ludzie tłoczyli się w pobliżu skrzyżowania niczym mróweczki. To jest prawdziwe, najprawdziwsze Tokio. Ludzie w garniturach i wypolerowanych butach pędzący przed siebie a ręku trzymający kubek kawy. 
fot.Pina "Shibuya"
fot.Pina "Shibuya"
Kofeina to zdecydowanie jedna z najpopularniejszych używek mieszkańców Japonii. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego jakim luksusem była możliwość zakupienia sobie kubka gorącej, świeżo zmielonej kawy. Kawa dostępna w każdym miejscu o każdej porze to kolejny powód dla którego polubiłam ten kraj. Starsza pani w wieku około 60 lat o godzinie 23.00 kupuje w sklepie kubek mrożonej kawy i wypija prawie jednym duszkiem... Świat oszalał! 
fot.Pina "automaty z mrożoną kawą"
Z innych atrakcji polecam gorąco przejażdżkę tokijskim metrem w godzinach szczytu, pod warunkiem, że uda wam się do niego wejść. Zanim to wszystko jednak nastąpi musicie wiedzieć jak kupić bilet i gdzie. Rozgryzienie siatki metra i pociągów JR zajęło nam trochę czasu. Do tego zmęczone umysły płatały nam figle. Poruszanie metrem w Tokio stało się zdecydowanie łatwiejsze od momentu, w którym odkryliśmy cudowną aplikację, która w zasadzie podróż metrem planuje za Ciebie.
fot.Pina "metro w Tokio"
fot.Pina "metro w Tokio"
A tak na koniec pierwszej części opowieści o Tokio dodam tylko tyle, że to miasto nocą staje się magiczne... Wkrótce zapraszam na ciąg dalszy opowieści o Japonii.
fot.Pina "Tokio nocą"
fot.Pina "Tokio nocą"

9 sierpnia 2015

Bliskie spotkanie z Tajfunem

Miniony weekend nie był tym, który zaliczyć możemy do udanych. Do niedzieli, godziny 6.30 obowiązywał nas czerwony, najwyższy alarm zagrożenia tajfunem oraz żółty alarm zagrożenia powodzią. Jak to jest przeżyć jeden z największych tajfunów tego lata?
"zdjęcie satelitarne"

Fuzhou, miasto o którym kiedyś pisałam "szczęśliwe". Fu w języku chińskim oznacza właśnie szczęście. Wspominałam też o tym dlaczego sami mieszkańcy uważają Fuzhou za szczęśliwe miasto. Większość tajfunów jakie nawiedzają Azję atakuje w pierwszej kolejności Tajwan. Tam każdy tajfun uderza z największą siłą, przemieszczając się dalej traci na sile i często zmienia kierunek omijając szerokim łukiem Fuzhou. W ten sposób udało nam się uniknąć kilka tygodni temu jednego z największych tajfunów jaki pamiętają Chiny. Tym razem nie mieliśmy tyle szczęścia. W minioną sobotę w naszym kierunku zmierzał bezlitosny tajfun Soudelor, który zdążył już na Tajwanie nieźle nabroić.


"zasięg tajfunu Soudelor"
Nigdy nie przeżyliśmy takiego zjawiska pogodowego jakim jest tajfun. Postanowiliśmy porozmawiać zatem z naszymi miejscowymi kolegami o tym, jak należy się zachowywać podczas zagrożenia. W odpowiedzi usłyszeliśmy tylko krótkie zdanie: 
"idźcie zrobić jakieś zakupy, bo może się zdarzyć tak, że przez dwa dni nie wyjdziecie z domu".
Tyle! Nie ma jednak co się dziwić ludziom dla których tajfun to chleb powszedni, zupełnie tak jak dla nas paraliżujący zimą śnieg. 

Sobotni poranek zapowiadał się spokojnie, dlatego postanowiliśmy się wybrać na siłownię. Po dwóch godzinach w drodze powrotnej złapał nas niesamowity wiatr i ulewa. "Chyba się zaczyna" - pomyślałam. Parasolki made in China zupełnie nie zdawały egzaminu. Po pierwszym podmuchu wywróciły się na drugą stronę. Biegniemy! Do mieszkania dotarliśmy kompletnie przemoczeni. Momentami wiatr był tak silny, że nie dało się iść. Widoczność zerowa. Chińczycy jednak twardo mknęli na swoich niezawodnych skuterach. Jak oni to robią? Po jednym podmuchu wiatru przewracają się wszyscy jak domino. Pogoda sprawiła, że  byliśmy uziemieni w domu na cały weekend. 

Przez okna było słychać tylko świst szalejącego wiatru. Za oknem widać było tylko uginające się pod jego naporem drzewa. Deszcz lał z nieba bez chwili przerwy. Chyba zawitał do nas Soudelor. 
"Soudelor w Fuzhou"

Mimo tego, że tajfun Soudelor dotarł do nas już ze znacznie obniżoną mocą w porywach wiatr osiągał prędkość nawet 200 km/h. Skutki jego działania mogliśmy zobaczyć dopiero kolejnego dnia. Ulewny deszcz zamienił wiele ulic miasta w rzeki. Połamane drzewa. Zgniecione skutery. Zdewastowane osiedla. Widok był przerażający. Wszystko zdewastowane. Ulice opustoszałe.




"zalane ulice Fuzhou"
"zalane ulice Fuzhou"
"zalane ulice Fuzhou"
Nasze osiedle choć wyraźnie łagodniej potraktowane przez tajfun również było zniszczone. Niedzielne piwko w ulubionej altance, dziś zdecydowanie było niemożliwe do realizacji. Poziom wody był wyraźnie podniesiony a nasza ławeczka skryła się gdzieś pod taflą brudnej wody. W powietrzu unosił się zapach, niezbyt przyjemny. To ta woda... Brudna woda rozlewała się wszędzie.
fot.Chudy "osiedle po tajfunie"
fot.Chudy "osiedle po tajfunie"
fot.Chudy "osiedle po tajfunie"
fot.Chudy "osiedle po tajfunie"
fot.Chudy "osiedle po tajfunie"
fot.Chudy "osiedle po tajfunie"
fot.Chudy "osiedle po tajfunie"
Niektórzy zmuszeni byli pilnować swojego dobytku, podczas gdy inni dokonywali prac porządkowych. Tak to właśnie jest, przeżyć tajfun. Być może zabrzmi to nieco egoistycznie ale ostatni bilans podaje 21 osób śmiertelnych (łącznie na Tajwanie i w Chinach) my cieszymy się zatem, że nic nam nie jest po super tajfunie jaki nas nawiedził.
fot.Chudy "osiedle po tajfunie"



Popularne w tym miesiącu