Translate

31 maja 2015

W poszukiwaniu małp

Po mojej krótkiej nieobecności chciałabym zakończyć opowieść o wycieczce po prowincji Syczuańskiej. Nie wiem czy pamiętacie jeszcze o tym, jak w ostatnim wpisie wspominałam o kazaniach urządzonych pod naszym adresem dotyczących małp. Chińczycy tak skutecznie mnie nakręcili na małpy (do tego stopnia, że zaopatrzyłam się w bambusowy kij), że przez resztę dnia wypatrywałam tych uderzająco podobnych do nas stworzeń. Tego dnia miało być dużo małp... 
No to przekonajmy się, czy rzeczywiście tak było!
fot.Pina "Jarosław polujący na małpy"
fot.Pina "bambusowy patyk"
Najpierw jednak zaplanowano dla nas długi spacer po buddyjskich świątyniach, które zgodnie z założeniem były skryte gdzieś w gąszczu tropikalnej dżungli. Szczerze mówiąc po tej wycieczce już na jakiś czas mam dość zwiedzania świątyń i z pewnością długo do nich nie zawitam. Nie mieliśmy jednak wyjścia i ruszyliśmy za przewodnikiem. Dobrze było jednak skryć się przed słońcem wśród bujnej roślinności. Mój dobry nastrój podtrzymywała myśl o spotkaniu z naszymi przodkami (małpami).
fot.Pina "świątynie"
fot.Pina "świątynie"
fot.Pina "świątynie"
Ponieważ była to wycieczka zorganizowana obowiązkowym punktem było naciąganie biednych turystów. Tym sposobem nasza kochana pani przewodnik zaprowadziła nas do zaprzyjaźnionego pewnie miejsca, w którym sprzedawano herbatę, zioła oraz inne domowe wyroby. Zaproszono nas do stołu i zaserwowano wino oraz dwa gatunki herbaty. To wszystko było oczywiście za darmo. Atmosfera była przyjemna, ponieważ po kilku dniach wspólnej wędrówki można powiedzieć, że w pewnym stopniu się znaliśmy a nasi chińscy towarzysze byli bardzo otwarci na towarzystwo obcokrajowców. Znali Lewandowskiego i wiedzieli gdzie leży Polska a to dobry start do międzynarodowych rozmów i herbacianego toastu! Heh... 
fot. Pina "herbaciany toast"
Dopiero zerwane i zaparzone liście herbaty miały niezwykły aromat, zielony kolor i bardzo wyrazisty smak. Siedzieliśmy w górskiej karczmie tak długo póki ktoś się nie ugiął i nie kupił czegokolwiek. Czas uciekał a małpy czekały. Dobrze, że ktoś mądry zdecydował się na tę herbatę, bo noc by nas zastała. Jarosław w tym czasie zdążył wypróbować jakiegoś chińskiego wynalazku, zwanego winem dla kobiet. Zdobył się na odwagę wraz z naszym młodym przyjacielem z Niemiec.
fot.Pina "chińskie wino"
Jak się dobrze przyjrzałam butelce z winem, która już na pierwszy rzut oka wydawała mi się dość podejrzana doszłam do tylko jednego, prostego wniosku: chińskie wino dla kobiet było z węża! W środku był zakonserwowany wąż! Och! Jarosław po tym specyfiku będzie chyba żył wiecznie. Tylko dlaczego jest to wino dla kobiet? Może to wino z jadem dla kobiet tych z gatunku wrednych lub złośliwych. Dobrze, że jednak się nie zdecydowałam!
fot.Pina "wino z węża"
fot.Pina "zielona herbata"
Po takich eksperymentach mogliśmy ruszać dalej. Na szczęście wino z węża nie odbiło się jakoś specjalnie na kondycji żołądka Jarosława :) Ostatnim przystankiem przed powrotem do Chengdu była "monkeys area" i wtedy właśnie nastąpił moment mojego wielkiego rozczarowania, co do wycieczek zorganizowanych. Pani przewodnik z uśmiechem na ustach oznajmiła, że jest już późno i tylko ten kto chce może iść zobaczyć małpy. Problem był w tym, że chodzą one spać wraz z zachodem słońca i nikt nie dawał już nam gwarancji, że je zobaczymy. Postanowiliśmy zaryzykować ale byłam tak zła. Od samego rana gadali tylko o małpach, musiałam o 6.00 wyrzucić banany bo małpy! Mieliśmy godzinę 18.00, ilość zobaczonych małp równą zeru i najprawdopodobniej tak zostanie! Ważniejsze było żeby pani przewodnik dostała jakąś nędzną prowizję za napędzonych na herbatę turystów. Ach! Chińczycy czasem doprowadzają mnie do szału, zwłaszcza ten ich brak logicznego myślenia.

Trochę zrezygnowani ale ruszyliśmy przed siebie z nadzieją, że uda nam się coś zobaczyć. 
fot.Chudy "górska ścieżka"
fot.Chudy "górska ścieżka"
Ścieżka prowadziła przez malownicze, górskie tereny. Szum wody trochę uspokoił moje nerwy. To miejsce było tak urocze, że zdecydowanie miałam ochotę spędzić tu więcej czasu. To było to, czego szukałam w chińskich górach. Niestety autokar wypełniony głodnymi Chińczykami czekał już na parkingu. Na najpiękniejszą atrakcję tego miejsca przewidziano najmniej czasu, przynajmniej takie jest moje zdanie.
fot.Chudy "górska ścieżka"
fot.Chudy "górska ścieżka"
fot.Chudy "górska ścieżka"
fot.Chudy "górska ścieżka"
Po dotarciu na miejsce ujrzeliśmy tylko puste, drewniane ścieżki, altany oraz puste miski z jedzeniem dla małp. Niestety ani śladu tych uroczych zwierząt. Skryły się już w wysoko w dżungli. 
fot.Chudy "monkeys area"
Jedyna małpka, którą widziałam tego dnia to ta poniżej, odlana w metalu i z pewnością nie wyrywała się do tego by zjeść moje banany, czy zabrać mi aparat. Bambusowy patyk okazał się także zupełnie zbędny!
fot.Chudy "monkey"





23 maja 2015

Emei Shan - góra, którą pokochał Budda

Emei Shan to bez wątpienia najbardziej urokliwe miejsce na ziemi w jakim miałam przyjemność być. Wierzchołek góry często wystaje ponad gęstą warstwę chmur, która zalega w niższych partiach góry ze względu na panujący tam wilgotny klimat. By jednak móc wspiąć się ponad chmury, na górze trzeba pojawić się bardzo wczesnym rankiem o ile jeszcze nie nocą. 
fot.Chudy "droga na szczyt góry Emei"
fot.Pina "droga na szczyt góry Emei"

Mimo, że nasza pobudka była dość wcześnie, nie zdążyliśmy na przepiękny widok gór ponad chmurami. Słońce dopiero powoli wynurzało się zza horyzontu. Zapakowaliśmy się do autobusu, który miał nas podwieźć na górę. Szkoda tylko, że nikt nas nie ostrzegł, że droga będzie taka "przebojowa". 

Zakręty, zakręty i jeszcze raz zakręty. Każdy następny był tylko ostrzejszy. Mój żołądek wariował. Dobrze, że na śniadanie nie zjadłam zbyt wiele. Przez ponad godzinną jazdę po górskich drogach bezwładnie leżałam z głową uniesioną do góry, by moją twarz owiewał lekki podmuch zimnego powietrza z klimatyzacji. Zastosowałam instrukcje z reklamy aviomarinu, żeby nie wymiotować do plastikowej torebeczki.

Byli jednak tacy, którzy na śniadanie zjedli sporo no i wiecie co dalej...




Po drodze mieliśmy krótki przystanek na chłodzenie hamulców. Autobusy były wyposażone w jakiś specjalny system chłodzenia, wymyślony chyba tylko przez Chińczyków. No nic ważne, że działało i ku mojemu szczęściu mogliśmy po chwili ruszyć dalej!

Poranek w górach był przepiękny, jeśli chodzi oczywiście o widoki. Ja jakoś nie specjalnie miałam siłę się nimi zachwycać. Chyba sami rozumiecie. 
fot.Pina "droga na szczyt góry Emei"
Po wyjściu z autobusu jeszcze przez jakiś czas dochodziłam do siebie po podróży. Chłodne, górskie powietrze jednak szybko postawiło mnie na nogi. Odetchnęłam z ulgą: "gorzej już nie będzie, choć będzie trzeba jeszcze wrócić".

Chińczycy oczywiście narobili hałasu jak zobaczyli naszą torbę a w niej banany. Krzyczeli tylko "monkeys, monkeys". Natychmiast kazali nam je zjeść lub wyrzucić, bo przecież tutaj są małpy, dużo małp i lepiej nie ryzykować. Żadnego jedzenia, aparat najlepiej też schowajcie! Jejku... Jedzenie zostawiliśmy, no trudno. Po tym całym chińskim kazaniu na temat małp zakupiliśmy za złotówkę bambusowego patyka, żeby się przed nimi chronić jak będą chciały nas zaatakować. A tak na marginesie nigdy nie sądziłam, że będę musiała się bronić przed małpami niczym człowiek wychowany w dżungli. 

Teraz mogliśmy ruszyć ku szczytom. Zdecydowanie wolę je zdobywać na własnych nogach.
fot. Chudy "leniwi turyści"
Byli tacy turyści, którzy korzystali z opcji wygodniejszej, czyli za opłatą wynoszącą 200 RMB dwóch życzliwych panów wnosiło cię na górę za pomocą bambusowego siedziska. Chińczycy mówili, że to "rich people" ale jak dla mnie to zwykli "lazy pipole". 

Ponieważ była to wycieczka zorganizowana, na samiusieńki szczyt wjeżdżaliśmy Golden Summit Cable-car. Jest to kabina mieszcząca sporą liczbę osób, przeszklona, która mknie w górę 1164 metrów bez żadnego słupka po drodze. Oznacza to, że byliśmy tylko my, kabina i lina... Myśl ta była trochę przerażająca ale za to widoki pierwsza klasa. 
fot.Chudy "Golden Summit Cable-car"
fot.Chudy "Golden Summit Cable-car"
Tym oto sposobem znaleźliśmy się na szczycie góry Emei, która podobnie jak góry Leshan została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Dopisywała nam piękna pogoda, palące słońce trochę łagodziło odczuwalny na ponad 3000 m n.p.m. chłód. Wycieczka w góry wyszła nam dość spontanicznie i nie byliśmy na to przygotowani ale jakoś sobie radziliśmy. Szczerze mówiąc jak tylko rozejrzałam się dookoła to zapomniałam o wszystkich niedogodnościach. W miejscach takich jak to ma się poczucie, że zdobywa się świat! Tak!
fot.Chudy "góra Emei"
fot.Chudy "góra Emei"
fot.Chudy "góra Emei"
fot.Chudy "góra Emei"
Na szczycie góry znajduje się ogromny posąg Puxiana, czyli człowieka, który od trzech lat przebywał długą drogę na swoim słoniu w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na pustelnię. W górach Emei Puxian ujrzał podobno rękę Buddy i pozostał w tym miejscu na kolejne 40 lat swojego życia. Od tego czasu miejsce to przeobraziło się w jedno z największych miejsc kultu religijnego. Zbudowano w okolicy ponad 200 świątyń, do dziś przetrwało z nich około 30. Chyba już wspominałam o tym, że Chińczycy mają niezwykły rozmach w budowlach religijnych, ciągle nie mogę wyjść z podziwu. Tak już zostało, że góry Emei przyciągają rzesze pielgrzymów od 1300 lat.
fot.Chudy "posąg Puxiana"
fot.Pina "posąg Puxiana"
fot.Pina "posąg Puxiana"
fot.Pina "posąg Puxiana"
Obok imponującego posągu Puxiana znajduje się Jinding Si czyli Świątynia Złocistego Szczytu na wysokości 3077 m n.p.m. Jej nazwa pochodzi od połysku brązu którym niegdyś pokryty był dach. Obecny gmach świątyni powstał w wyniku całkowitej odbudowy po pożarze. Świątynia pokryta jest kafelkami i otoczona balustradami z białego marmuru.
fot.Pina "Świątynia Złocistego Szczytu"
Podczas gdy chińska część wycieczki poddała się religijnemu oczyszczeniu, my udaliśmy się na krótki spacer ścieżkami szczytu. Mogliśmy przez chwilę w spokoju oddać się tym pięknym widokom. Przyznam, że dla kogoś kto szuka tutaj religijnego ukojenia jest to miejsce bez wątpienia idealne. Posiada swój niepowtarzalny klimat. Już teraz wiem dlaczego Chińczycy wybierają właśnie takie miejsca... W górach Emei można medytować nawet 40 lat. 
fot.Pina "góra Emei"
fot.Pina "góra Emei"
fot.Chudy "góra Emei"
fot.Pina "góra Emei"
fot.Pina "góra Emei"

19 maja 2015

Chińskie Mask Show w roli głównej z Jarosławem

fot.Pina "występ Jarosława"
Jak wspominałam w ostatnim wpisie wybraliśmy się pewne chińskie przedstawienie. Zeszliśmy w dół wioski do niewielkiego budynku, który odgrywał rolę powiedzmy, teatru. Choć teatr pełną gębą to nie był. Niczego nieświadomi zajęliśmy miejsca w pierwszym rzędzie zgodnie z biletem i czekaliśmy na rozpoczęcie przedsawienia.

Po chwili na scenie pojawiły się piękne panie w kolorowych, tradycyjnych strojach chińskich, które tańczyły w rytm orientalnej muzyki. Zrelaksowaliśmy się i usiedliśmy wygodnie, po raz pierwszy tego dnia usieliśmy a była godzina 20.00.
fot.Pina "chińskie tańce"
fot.Pina "chińskie tańce"
fot.Pina "chińskie tańce"
Po tym krótkim pokazie tanecznym na scenie pojawił się klaun. Wiecie co? Od razu miałam jakieś dziwne przeczucie, które jak się okazało chwilę później, mnie nie zawiodło. W towarzystwie klauna był także pewien groźnie wyglądający pan, ogolony na łyso. Strzelał swoim przenikliwym wzrokiem po publiczności a Jarosław szepnął mi tylko do ucha: "wezmą ciebie zobaczysz, twoje włosy się wyróżniają"! No tak, nie pomyślałam o tym wcześniej! Jakiej blondynce uszłoby na sucho siedzenie w pierwszym rzędzie na chińskim przedstawieniu? O matko... Jednak tym szczęśliwym wybrańcem, który tego wieczoru miał zapewnić widowni największą rozrywkę nie byłam ja, a Jarosław!
fot.Pina "występ Jarosława"

Możecie myśleć co chcecie ale ja się najzwyczajniej w świecie o niego bałam. Niby to artyści ale chińscy, a znając już trochę Chińczyków nie byłam pewna co im tam do głowy przyjdzie...

Jarosława przywiązali do ściany a łysy pan wyskoczył z nożami. Serce mi waliło jak oszalałe a chińska publiczność szalała z zachwytu.

Takiego występu jak Jarosław chyba nikt jeszcze tym artystom nie zafundował.



















Na szczęście występ okazał się wielkim żartem, z którego ja też się śmiałam (wydało się teraz). Jarosław mimo uśmiechu pewnie był przerażony, bo jak można się czuć widząc tylko ciemność i słysząc śmiech gdy wiesz, że przed tobą stoi gość z nożami. Żart polegał na tym, że klaun szybko zabierał nóż od łysego i wbijał obok Jarosława, tak by ten myślał, że ktoś nożem rzucił. I wszystko! Występ trwał krótko ale to zdecydowanie wystarczyło by Jarosław został gwiazdą i ulubieńcem chińskiej publiczności. W nagrodę dostaliśmy pluszową małpkę a po występie wszyscy Chińczycy kierowali w naszą stronę uniesione kciuki. To był zwariowany dzień ale już w spokoju i bez obaw mogliśmy oglądać spektakl do końca.

Jeśli chcecie zobaczyć więcej zapraszam do obejrzenia krótkiego filmu ze spektaklu:

fot.Pina "występ Jarosława"
Jak widać pojawiały się także klasyczne pokazy akrobatyczne przeplatane odrobiną chińskiego poczucia humoru. Nie zabrakło oczywiście także dumy chińskiego narodu czyli kung fu oraz niekonwencjonalnego sposobu rozlewania herbaty.  
fot.Pina "chińskie występy"
fot.Pina "chińskie występy"
fot.Pina "chińskie występy"
fot.Pina "chińskie występy"
fot.Pina "sztuka rozlewania herbaty"
fot.Pina "pokaz kung fu"
fot.Pina "pokaz kung fu"
fot.Pina "pokaz kung fu"
Zakończeniem przedstawienia była popisowa chińska sztuka czyli Mask Show. Nasi znajomi byli zachwyceni i bardzo chwalili się tym rodzajem sztuki, podnosząc to rangi wielkiego wręcz wydarzenia. My z Jarosławem szybko rozpracowaliśmy Mask Show. Polegało to generalnie na tym, że na scenie pojawiały się barwne postacie tańczące w rytm muzyki. Co jakiś czas z zaskoczenia zmieniała im się maska na twarzy. Myk był, że na plecach artystów był niewielki mechanizm za który pociągali na chwilę przed zmianą maski i to wszystko. Chińczycy nie chcieli jednak uwierzyć w moją teorię spiskową, zaparli się, że to jakaś chińska magia i koniec. Ach... Czasem mam wrażenie, że Ci nasi chińscy koledzy są naiwni jak dzieci, nie wszyscy ale taki jeden w szczególności...
fot.Chudy "Mask Show"
fot.Chudy "Mask Show"



Popularne w tym miesiącu