Translate

29 stycznia 2015

Chiny w czerwono-złotych barwach

Koniec miesiąca stycznia, dla nas Europejczyków 2015 roku, większość z Was pewnie już dawno zapomniała o sylwestrowym szaleństwie. Są też pewnie tacy, którzy w ogóle tego szaleństwa nie pamiętają, ale nie do tego zmierzam. Według chińskiego kalendarza ciągle tkwimy w roku 2014. Tutaj do wielkiego wydarzenia jakim jest nadejście nowego roku, dopiero rozpoczynają się przygotowania. Przygotowania do największej i najdłuższej imprezy, jaką obchodzi się w tym kraju. Nie ulega żadnej wątpliwości, że Chiński Nowy Rok jest najważniejszym świętem w chińskim kalendarzu. W dosłownym tłumaczeniu 春節 (Chūnjié) oznacza Święto Wiosny. Zatem na ulice z impetem wkroczył pełen arsenał świątecznych ozdób.
fot.Chudy "sklep z ozdobami na nowy rok"
Data Chińskiego Nowego Roku jest ruchoma i uzależniona od tradycyjnego kalendarza księżycowo-słonecznego, jednak według kalendarza gregoriańskiego przypada ona zwykle na styczeń lub luty. Niezależnie od regionu świata w którym się znajdujemy oraz od panującej kultury, przygotowania do wszystkich ważnych świąt rozpoczynamy odpowiednio wcześniej. Tak po prostu jest i koniec! Również w Chinach przygotowania do Święta Nowego Roku rozpoczynają się już na miesiąc przed wigilią nowego roku. 
fot.Chudy "sklep z ozdobami na nowy rok"
Jak wspomniałam na ulicach coraz liczniej pokazują się stoiska ze świątecznymi ozdobami. W większych miastach organizowane są nawet specjalne świąteczne targi, zupełnie tak jak u nas, na Święto Bożego Narodzenia. Różnica jednak polega na tym, że na okres Święta Nowego Roku Chiny przybierają czerwono-złote barwy. Dlaczego akurat te?

Odpowiedź jest bardzo prosta, są to barwy szczęścia i bogactwa.


fot.Chudy "sklep z ozdobami na nowy rok"
Przygotowania do tego niezwykłego, chińskiego święta wyglądają podobnie, jak wszystkie świąteczne przygotowania wykonywane w naszych domach. Nie mam na myśli niczego jak porządki, zakupy, gotowanie oraz robienie prezentów dla swoich najbliższych. 

Szczególnym zwyczajem jest jednak oklejanie drzwi chińskimi przysłowiami, które mają przynosić szczęście domownikom przez cały rok. My także mamy tak oklejone drzwi mieszkania, przez poprzednich właścicieli. Z resztą, wielu Chińczyków praktykuje tę tradycję, która ma swoją specjalną nazwę - Nianhua. 

Nianhua to właśnie kolorowe obrazki, którymi ozdabia się drzwi i całe mieszkania. Pozostają one w miejscu naklejenia przez cały rok, po czym wymienia się je na nowe, podczas kolejnego Święta Wiosny. Może i my skusimy się na zakup jakiś nowych ozdób. Tylko kto to wie, co te wszystkie chińskie przysłowia znaczą... Jestem pewna, że każde z nich ma w sobie ukryty jakiś głębszy sens.
fot.Chudy "sklep z ozdobami na nowy rok"
fot.Chudy "sklep z ozdobami na nowy rok"
Oczywiście oprócz podobnych naklejek możemy nabyć całe masy ozdobów do powieszenia, specjalne lampy, które zapala się tylko raz w roku podczas tego właśnie święta, chińskie kalendarze, figurki z chińskiego horoskopu i wiele, wiele innych produktów. Rzecz jasna, wszystkie czerwone, bez wyjątku.
fot.Chudy "sklep z ozdobami na nowy rok"
Jak pewnie wiecie, chiński kalendarz jest ściśle związany z chińskim horoskopem, w którym występują trochę inne znaki zodiaku niż te, które są nam powszechnie znane. Dziś zdradzę Wam tylko tyle, że rok 2015 będzie rokiem owcy (kozy), a to właśnie ja jestem tą nieszczęsną owcą, dlatego z pewnością zajmę się tym tematem wkrótce...  Dowiecie się także dlaczego nieszczęsną!
fot.Chudy "sklep z ozdobami na nowy rok"
fot.Chudy "sklep z ozdobami na nowy rok"
Nie trzeba się specjalnie trudzić, żeby dostrzec jak bardzo pewne świąteczne obrzędy nasze i chińskie, są do siebie podobne. Wigilia tu Nowego Roku a u nas Bożonarodzeniowa, świąteczne porządki, godziny spędzone w kuchni na przygotowywaniu specjalnych potraw, zakupowe szaleństwo, upominki i góra wydanych pieniędzy. Mimo tego, że nasze kultury, religie i postrzeganie świata są zupełnie inne i tak odległe, jest kilka rzeczy, które bez wątpienia przybliżają nas do odległego świata Chińczyków. 

Temat Chińskiego Nowego Roku jest tematem bardzo obszernym i powrócę do niego jeszcze niejednokrotnie. Z pewnością zdam Wam także relację z imprez obchodzonych podczas tego święta, ponieważ w tym czasie, w każdym chińskim mieście dzieje się coś niezwykłego.

27 stycznia 2015

Jeden dzień w chińskiej dzielnicy

Dziś chciałabym pokazać jak wygląda jeden z wielu, zwyczajnych dni na chińskiej ulicy. Przechodząc codziennie niedaleko tych samych miejsc szybko zauważyliśmy, że dzieją się tu te same rzeczy, spotkamy tych samych ludzi, którzy wykonują każdego dnia te same czynności, z uśmiechem na ustach. Niektórzy z nich wykrzykują w naszą stronę wciąż nieśmiałe: "halloouu".
fot.Chudy "Pina"
Przywiązujmy się powoli do okolicy i mamy już swój ulubiony warzywniak, sklep z owocami morza, spożywczak, budowlany i wiele innych malutkich, tematycznych sklepów, w których robimy codzienne i niecodzienne zaopatrzenie. Postanowiliśmy zatem pójść w głąb tych klimatycznych uliczek i przekonać się co skrywają. 
fot.Chudy "kamienie"
Już po wyjściu z klatki schodowej spotkało nas dość niemiłe zaskoczenie. Otóż, miejsce wokół bloków jest ładnie zagospodarowane, wiele zieleni, ławek, altanek. Można wyjść z domu, wziąć ze sobą kubek dobrej kawy i ciekawą książkę...
Zawsze przechodziliśmy obok takich wielkich kamieni. Tego dnia boleśnie przekonałam się, że to nie kamienie, a atrapy! Atrapy kamieni, puste w środku... Niewiarygodne...

fot.Chudy "kamienie"
Ale idźmy dalej, może będzie trochę przyjemniej! 
fot.Chudy "rybki"
Pod powierzchnią wody wygrzewały się rybki, korzystały podobnie jak my z jednego, pięknego słonecznego dnia i łapały trochę promieni. 

Pogoda tego dnia zdecydowanie nas rozpieszczała, przyjemne 22 stopnie Celsjusza i podmuch lekko chłodnego wiatru.






Jak wspominałam, życie tutaj toczy się swoim rytmem. Serwis dla skuterów (najważniejszego i najpopularniejszego środka transportu chińskiego) czynny, pracy nie brakuje, w kolejce po drugie życie czeka jeszcze kilkanaście tych maszynek. Brzmi to dość zabawnie "skuterowy serwis", ale Chiny z pewnością nie mogłyby się obejść bez takiego warsztatu.
fot.Chudy "skuterowy serwis"
Tuż obok prężnie działa mało luksusowa, ale za to przeznaczona dla luksusowych samochodów, myjnia. Tak wygląda praktycznie każda myjnia samochodowa w Chinach, a usługi związane z myciem, sprzątaniem i polerowaniem auta wykonywane są na chodniku. Jakoś niespecjalnie to komuś przeszkadza. Czasem możesz oberwać strumieniem wody ale... przecież to Chiny.
fot.Chudy "myjnia samochodowa"
Tą samą ulica maszerują panowie konserwatorzy i złote rączki. Jeden z nich nieustannie mówił coś do nas po chińsku, w nadziei, że w końcu coś rozumiemy. Chyba się rozczarował... Muszę powiedzieć, że tacy panowie często przez cały dzień nie rozstają się ze swoim kaskiem. Nawet gdy mają przerwę na posiłek, czy sen. Jedzą, śpią, chodzą - to wszystko w kasku. Może to jakieś zboczenie zawodowe, nie wiem... 
fot.Chudy "konserwatorzy"
Tego dnia, jak każdego z resztą i dokładnie w tym samym miejscu, była pewna pani, która ręcznie robiła smocze buciki dla dzieci. Szybko i sprawnie wyszywała przeróżne wzory i składała to w niewielkie butki. Dziś nie było ceny, ale wydaje mi się, że ostatnim razem sprzedawała je za 10 RMB, czyli jakieś 5 PLN.
fot.Chudy "buty"
Nie zabrakło oczywiście ulicznych sklepów z warzywami, owocami, suszonymi wyrobami. Mnie jednak zaintrygowało jedno pomieszczenie, które na pierwszy rzut oka wyglądało dość przerażająco. Stara, drewniana, brudna budka, wiszące żarówki a w środku...? Mięso, dużo mięsa, ryb, owoców morza. Był to targ,  jakich tu wiele. Opisywałam jeden z nich, gdy chodziliśmy jeszcze na "Brooklyn". Ten jednak wyglądał dość dziwnie i mało sympatycznie. Choć miejsca takie zazwyczaj nie powalają swoją czystością, tym razem jakoś nie miałam ochoty wchodzić do środka.
fot.Chudy "mięsny sklep"
fot.Chudy "mięsny sklep"
Wystarczyły mi widoki zapewnione  na zewnątrz targu. Może to przez ten nieprzyjemny zapach, który unosił się dookoła. 

Przeraża mnie myśl, że ludzie kupują takie mięso i je spożywają...








fot.Chudy "mięsny sklep"
Dalej niestety wcale nie było przyjemniej. Zadziwiające jest w tym kraju to, że obok wielkich, nowoczesnych budynków, które bez wątpienia robią ogromne wrażenie, stoją domy popadające w ruinę, brudne, wyglądające na opuszczone. Dokładnie tak, jak te wszystkie mroczne domy z horrorów. Tylko w tych chińskich często mieszkają i żyją normalni ludzie.
fot.Chudy "domy"

W każdym mieście, na każdym kroku zauważymy ogromny postęp techniczny, wiele innowacji ale gdy zajrzymy trochę głębiej zobaczymy także ogromny problem z zanieczyszczeniem środowiska. Wcale nie chodzi mi tutaj o te brudne ulice i o to, że Chińczycy wyrzucają śmieci na chodnik, bo akurat to, ktoś posprząta. Chodzi o inne zanieczyszczenia, czasem niewidoczne na pierwszy rzut oka.


fot.Chudy "domy"
Oczywiście Jarek, który swój ciekawski nos musi wszędzie wetknąć, nalegał abyśmy weszli na pewną górkę, położoną tuż za jednym z supermarketów. Po jego namowach, w końcu uległam. Na górze znaleźliśmy to, o czym wspominałam przed chwilą... czyli krótko mówiąc, górę śmieci.
fot.Chudy "śmietnisko"
fot.Chudy "śmietnisko"
Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, ile jest podobnych miejsc wokół nas. Sądzę, że nie jest to tylko chiński problem. Zbyt duża ilość śmieci, opakowań oraz zbędnych produktów to obecnie problem globalny. 

Czasem jednak nie trzeba specjalnie szukać, by dostrzec to, jak poważne są te zanieczyszczenia środowiska...




Zielono-niebieska, mętna woda w rzekach, aż dziwię się, że jakieś ryby przeżywają w takich warunkach. Czasem okropny zapach, wręcz smród wydobywający się z okolic rzeki, zupełnie tak jakby płynęły tu ścieki. Ale to nie wszystko. Dryfujące z nurtem rzeki śmieci, to także codzienność.
fot.Chudy "rzeka"
fot.Chudy "rzeka"
Niestety nie zawsze jest tak kolorowo, jak wygląda to z zewnątrz...

25 stycznia 2015

Kraina miniaturowych mostów

Przyszedł pochmurny, szary i deszczowy tydzień w Fuzhou. Pogoda zbytnio nie nastrajała nas do dłuższych weekendowych podróży, dlatego postanowiliśmy przyjrzeć się lepiej naszej okolicy. Spędziliśmy zatem całe dwa dni na spacerach, oraz poznawaniu cyklu życia naszych najbliższych sąsiadów. Stało się już chyba małą tradycją, że raz na jakiś czas odwiedzamy nowy most. W ten weekend wdrapaliśmy się na ten, który zaprowadził nas na drugą, nieznaną dotąd stronę miasta. Co tam odkryliśmy, przekonajcie się sami! 
fot.Chudy "most'"
fot.Chudy "most"
Smog lekko przysłaniał słońce ale pora była dość wczesna. Ruch na ulicy był duży, tak więc przez most spacerowaliśmy w milczeniu, by nie stracić głosu przy próbach przekrzyczenia gwaru pędzących samochodów i nieustannie nadużywanych klaksonów. Chodnikiem pędziła również spora ilość skuterów, więc musieliśmy się mieć na baczności, by spacer odbył się bez żadnych obrażeń.




fot.Chudy "most"
Jeden z kierowców skutera patrzył na mnie z tak ogromnym niedowierzaniem, że o mały włos nie rąbnął w barierki z tej nieuwagi. Przez głowę przemknęła mi już myśl jak reanimujemy tego szalonego pana. Na szczęście obyło się bez takich rewelacji. 
fot.Chudy "most"
Chaos jaki tutaj panuje przyprawia mnie czasem o istny zawrót głowy. Chwila nieuwagi i nieszczęście gotowe w szczególności, że w społecznie przyjętych zasadach: pierwszeństwo ma ten, kto szybszy i silniejszy. Istne prawo dżungli. 

Nie przeszkodziło nam to jednak w podziwianiu widoków miasta i rzeki, której poziom akurat był niezwykle niski.




fot.Chudy "miasto Fuzhou"
fot.Chudy "miasto Fuzhou"
Po drugiej stronie ujrzeliśmy niewielką, piaszczystą plażę. Nigdy wcześniej w Fuzhou nie spotkałam piaszczystej plaży, dlatego zarządziłam natychmiastowy marsz w tamtym kierunku. Wybrzeże rzeki jest tutaj fajnie zagospodarowane na tereny rekreacyjne, więc pewnie będzie gdzie przysiąść i na chwilę odpocząć. Jednak, gdy pędzimy miejskim autobusem nie dostrzegamy wszystkiego, co ma dla nas do zaoferowania to miasto. 
fot.Chudy "miasto Fuzhou"
fot.Chudy "miasto Fuzhou"
Dotarliśmy, tak jak przypuszczałam do przybrzeżnego parku, w którym wielu Chińczyków spędza wolny czas. Jedni grali w piłkę, inni puszczali latawce a jeszcze inni trenowali akrobatyczne skoki. Znalazł się w tym towarzystwie nawet tatuś, który jak przypuszczam kupił sobie (nie swojej córeczce) zdalnie sterowany samochód, którym się bawił, podczas gdy jego córka swobodnie ganiała wśród drzew i miniaturowych mostów. Ach prawie zapomniałam, a to przecież najważniejsza wiadomość. Otóż podczas tego spontanicznego spaceru trafiliśmy do parku, w którym znajdowały się miniatury wszystkich mostów Fuzhou.
fot.Chudy "park na wybrzeżu"
fot.Chudy "miasto Fuzhou"
Zeszliśmy na dół, by przyjrzeć im się z bliska. W końcu nie odwiedziliśmy jeszcze wszystkich mostów ale po tej wyprawie będziemy wiedzieli, dokąd udać się w przyszłości. Bardzo podoba mi się tutaj to, że tak wiele obiektów budowanych jest dla ludzi, że jest tak wiele miejsc, w których możemy spędzić czas po pracy inaczej niż chodząc po centrach handlowych, pić kawę i opychać się ciastkami. Co więcej, ludzie tutaj z tego korzystają i szanują te miejsca!
fot.Chudy "miniaturowe mosty"
fot.Chudy "miniaturowe mosty"
fot.Chudy "miniaturowe mosty"
fot.Chudy "miniaturowe mosty"
Zgodnie z Jarkiem stwierdziliśmy, że ta strona miasta jest jakoś bardziej egzotyczna. Więcej palm, roślinności, klimat sprawiał wrażenie bardziej tropikalnego... Może to tylko takie wrażenie, bo do palm rosnących tuż pod naszych oknem już się po prostu przyzwyczailiśmy. Właściwie to nigdy nie sądziłam, że będę mieszkać gdzieś, gdzie tropikalna roślinność zagląda do pokoju o poranku, wraz ze wschodzącym słońcem.
fot.Chudy "Fuzhou"
Na końcu wyprawy odnaleźliśmy duże centrum handlowe, był tam nawet Carrefour. Liczba ciągle napływających tam osób, zniechęciła mnie skutecznie do wejścia do środka. To była chińska godzina zakupowego szczytu. Istne szaleństwo. Byłam zbyt zmęczona i potrzebowałam odrobiny kofeiny, ale wszystkie kawiarnie były zajęte.  Nawet na parkingu dla skuterów brakowało wolnych miejsc... Pozostało tylko złapać jakiś autobus i wypić filiżankę kawy z Polski, w domowym zaciszu. 
fot.Chudy "parking dla skuterów"
fot.Chudy "parking dla skuterów"

Chiński glutaminian sodu

Chyba już powszechnie wiadomo, że glutaminian sodu cieszy się dużą popularnością szczególnie w Azji. Również w chińskim jadłospisie, ta substancja chemiczna znajduje się na pierwszym miejscu. Dlaczego Chińczycy na potęgę używają tej szkodliwej substancji? Postaram się znaleźć odpowiedź na to pytanie.
fot.Pina "Glutaminian sodu"
W każdym chińskim sklepie z pewnością znajdziemy dział poświęcony tym niewielkim, białym kryształkom. Produkt ten jest stosunkowo niedrogi i dostępny w opakowaniach o różnej wielkości. Począwszy od malutkich paczek, a skończywszy na ogromnych workach. 

Gdy przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania, nasz chiński przyjaciel wybrał się z nami na zakupy, żeby nam doradzić i trochę pomóc w tych pierwszych dniach. Zaprowadził nas na stoisko z glutaminianem i powiedział, że to jest bardzo dobre do gotowania. Zapytaliśmy go zatem, czy wie, że ta substancja nie należy do zdrowych. Bez wahania odpowiedział, że tak. Nie potrafił jednak wytłumaczyć dlaczego jej używa. 
fot.Pina "Glutaminian sodu"
Stwierdzenie, że Chińczycy używają glutaminianu sodu na potęgę wcale nie jest przesadą. Wystarczy dobrze się rozejrzeć. Uliczne grille i uliczni sprzedawcy przed smażeniem czy to mięsa, warzyw, czy owoców morza, posypują je obficie glutaminianem. Czasem zapach przypalonego, cudownego polepszacza smaku jest wstręty, wręcz nie do zniesienia. Mimo to, Chińczycy chętnie kupują te przekąski i w tym niezwykłym smrodku je spożywają.


Szczególnie łatwo glutaminian wyczuć w gorącej zupie. Po kilku pierwszych łyżkach, w ustach pozostaje nam uczucie piekącego języka, to właśnie pan glutaminian. Gdy jeszcze mieszkaliśmy w hotelu stołowaliśmy się na uwielbianym przez na Brooklyn'ie. Jadaliśmy tam obiady praktycznie każdego dnia, z dwóch powodów: było blisko i tanio. Po jakimś czasie oboje z Jarkiem zaczęliśmy miewać silne bóle głowy, co nam się nie zdarzało. Być może był to efekt nadmiaru glutaminianu. Teraz, gdy gotujemy sami, bez dodatków polepszaczy smaku, problem bólu głowy zniknął. 

Gdy pewien Japończyk odkrył glutaminian sodu, otrzymywał go z wysokobiałkowych wodorostów. Roślina ta nazywana była kombu. Japończycy twierdzili, że kombu miała bardzo unikatowy smak, inny, niepowtarzalny... Po prostu pyszny. Zaczęto zatem produkować na drodze chemicznej kwas glutaminowy, który był odpowiedzialny za tą pyszność kombu. 

Myślę, że głównie z tego powodu w kuchni azjatyckiej używa się tak ogromne ilości substancji, jaką jest glutaminian sodu. Jest on wspomnieniem pewnego smaku, określanego jako pełny, mięsisty, grzybowy. Uwielbiają go do tego stopnia, że szczególnie w restauracji możemy spotkać się z taką sytuacją, gdzie podadzą nam do zamówionych potraw czysty glutaminian, wysypany na niewielki talerzyk. Chińczycy maczają przygotowane potrawy jeszcze raz w glutaminianie i spożywają je.  

Inną historią jest to, że Chińczycy to naród niezwykle leniwy, a glutaminian daje możliwość szybkiego polepszenia smaku potrawy, bez większego wysiłku i nakładu czasu. Obiad gotowy w kilka minut? Kto o tym nie marzy w czasach wszechobecnego pośpiechu, prawda?
fot.Pina "Glutaminian sodu"

22 stycznia 2015

24-godzinna biblioteka

Ostatnio całkiem przypadkowo natknęłam się na pewną niezwykłą bibliotekę. Dlaczego niezwykłą? A no dlatego, że książki dostępne są w niej przez 24 godziny, bez żadnej przerwy. Czy to możliwe? Przekonajcie się sami!
fot.Chudy "biblioteka"
Oczywiście pierwszą rzeczą jaką zrobiłam, było rzucenie się w poszukiwaniu jakiejś anglojęzycznej książki, bo o polskiej nawet nie śmiałam marzyć. Znalazł się nawet jeden tytuł, ale niestety tylko tytuł był po angielsku, całość pisana chińskim językiem tradycyjnym. Książki wyglądały na dość zużyte, więc chyba ktoś korzysta z takiej metody ich wypożyczania. Choć biblioteka akurat świeciła pustkami...
fot.Chudy "biblioteka"
fot.Chudy "biblioteka"
Trzeba przyznać, że jest to bardzo wygodny sposób. Jak już dobrze wiemy, Chińczycy należą do ludzi wygodnych, więc jestem pewna, że taka biblioteka jest im bardzo na rękę. Szczególnie młodzi Chińczycy lubią czytać. Poruszając się po mieście możemy spotkać wielu młodych ludzi z tradycyjnymi, papierowymi książkami lub nowoczesnymi e-book'ami. W prawdzie tych młodych czytelników nie jest tak wielu jak pasjonatów iPhone'ów i chińskich seriali, ale to zawsze coś!

Nikt chyba nie wymyślił jeszcze niczego, co tak podbiłoby serca Chińczyków jak iPhone. Sądzę, że nieprędko to nastąpi, o ile w ogóle kiedykolwiek jest to możliwe.
fot.Chudy "biblioteka"
fot.Chudy "biblioteka"
Mimo, że na czele biblioteki widnieje ogromny napis: "Self- Service Library" instrukcja jej obsługi obejmuje tylko język chiński. Trochę nie ma w tym logiki, bo ani śladu angielskojęzycznych książek, ani instrukcji... A wielki napis jest! Po co? Czasami ciężko jest zrozumieć tok chińskiego myślenia, zupełnie tak jakbyśmy byli z innych planet. Mam nawet nieodparte wrażenie, że Chińczyk najpierw robi, a dopiero później myśli o skutkach. W przyszłości pewnie znajdę na to kilka dowodów. Spójrzcie jednak jak bardzo różnimy się od chińskiej społeczności, a jednocześnie jesteśmy tak podobni. Stare polskie przysłowie nam to przybliży: "mądry Polak po szkodzie"

Biblioteka odwiedzona, niestety wróciliśmy do domu bez żadnych książek, bo czytać po chińsku jeszcze nie potrafimy. Trudna to sztuka. Pewnie gdybym wiedziała, że kiedyś tutaj wyląduję, zaczęłabym się uczyć chińskiego. Kto to jednak wie, co to życie nam przyniesie!

 Pooglądałam za to obrazki w chińskiej gazecie, którą znalazłam skrytą za rogiem.
fot.Chudy "biblioteka"
Całkiem za darmo można poczytać sobie najnowsze wiadomości z chińskiego świata. Oczywiście nic z tego nie zrozumiałam, ale... Nie bądźmy tacy szczegółowi. Mam nadzieję, że kiedyś w naszej kochanej Polsce będę mogła skorzystać z takiego wynalazku jak maszynka z książkami. 
fot.Chudy "biblioteka"
fot.Chudy "biblioteka"

Popularne w tym miesiącu