Doczekaliśmy się odpowiedzi na naszą polską kolację i zostaliśmy zaproszeni do chińskiego domu na lunch. Godzina posiłku była dość wczesna, zazwyczaj o 10.30 jemy dopiero śniadanie. Dla naszych chińskich przyjaciół jest to stała pora posiłku, dlatego nie wypadało nam odmawiać. Lekko zestresowani oraz przerażeni tym, co możemy zastać na stole, ruszyliśmy na polsko-chińskie śniadanie.
fot.Charles "gospodyni domu" |
W Chinach jest tak, że nic, co można zjeść się nie marnuje. Niejednokrotnie powtarzałam, że u nich przysmakiem są kurze łapki, szyjki, kości ze skórą i takie tam inne... Nie wiedziałam jednak, jak się zachować, gdy dostanę coś takiego na talerzu, bo z pewnością nie byłabym w stanie tego przełknąć.
fot.Chudy "z chińskimi przyjaciółmi" |
Na całe szczęście nasz chiński kolega Charles, był dla nas niezwykle łaskawy i oszczędził nam takich kulinarnych rewelacji. Na stole pojawiły się potrawy, których byliśmy w stanie spróbować.
Wtrącę tylko, że jego mam nie wyglądała na osobę zbyt młodą, choć wiek Chińczyków jest ciężko zgadnąć. Ucieszyła się jednak gdy poprosiliśmy o zdjęcie, bo będzie mogła się pochwalić swoim koleżankom na WeChat! Jestem ciekawa, ile z waszych rodziców w ogóle wie, co to takiego WeChat!
Pewnie chcielibyście się dowiedzieć jak mieszkają prawdziwi Chińczycy. Otóż, styl mieszkań nie różni się rażąco od naszego. Wspominałam o kilku drobnych różnicach przy okazji wpisu dotyczącego naszego mieszkania. Poza tym, że nastała chłodna i wilgotna pora roku, a ich mieszkania nie są wyposażone w ogrzewanie. Nie jest tak tylko w tym regionie, ponieważ wiem od naszego znajomego, który przebywa na północy Chin, a tam obecnie temperatura powietrza wynosi około -15 stopni Celsjusza, że również nie ma ogrzewania.
fot.Pina "Charles" |
Widać jednak, że naszym przyjaciołom chłód kompletnie nie przeszkadza. Charles przez całą naszą wizytę siedział w kurtce, pewnie z dwóch powodów. Po pierwsze: bo było zimno, a w mieszkaniu były pootwierane wszystkie okna. Po drugie: bo kupił sobie nową kurtkę! Wcale nie żartuję! Miałby ją na sobie pewnie nawet wtedy, gdy byłoby ciepło, ale jest nowa i trzeba się nią pochwalić. Nie tylko nasz kolega się tak zachowuje, robi to dokładnie każdy w Chinach.
Wracajmy jednak do mieszkania. Zauważyłam, że w Chinach nie dba się o porządek w mieszkaniach. Nie znaczy to, że jest brudno ale mieszkanie przepełnione jest wieloma rzeczami, porozrzucanymi dosłownie wszędzie. Nie przejmują się tym, że są goście a u nich panuje nieporządek, ponieważ tutaj tak właśnie się żyje. Stół jest do picia herbaty, więc wszystko co służy do picia herbaty znajduje się na nim. Nie liczy się, że nie ma gdzie postawiać kubeczka. Pod stołem wiadro na "zlewki" i nie trzeba ruszać się z miejsca.
Zauważyłam jeszcze, że gospodyni, czyli mama Charles'a, która przygotowywała potrawy zakładała klapki tylko wtedy, gdy wchodziła do kuchni. Sądzę, że robią tak po to, by nie przenosić resztek, które upadną na podłogę, do innych pomieszczeń. Ponad to, wyparzała sztućce w woku. Był to dla mnie ogromny szok! Podejrzewam jednak, że robi to, ponieważ kuchni nie ma ciepłej wody. My również jej nie mamy ale do tej pory byłam przekonana, że coś się u nas popsuło. Najwidoczniej tak po prostu jest. Myślę, że po tym dość obszernym wstępie możemy przejść do tego, co podczas lunch'u królowało na stole.
fot.Pina "chińskie ciasto z warzywami" |
fot.Pina "chińskie ciasto z warzywami" |
Na początek zostaliśmy poczęstowani specjalnością Chin, czyli ciastem z warzywami. Ciasto było lekko słodkie oraz zawierało w sobie ziarenka kukurydzy, kawałki marchewki, czarny sezam oraz inne dodatki. Smakowało zaskakująco dobrze, a jego słodycz redukowała zaserwowana nam czerwona herbata. Wyglądało mi to jednak na ciasto smażone na patelni, a nie pieczone.
fot.Pina "Jaro rozpakowujący ciasto" |
fot.Pina "chińskie ciasto z warzywami" |
fot.Pina "Charles serwujący ciasto" |
Następnym daniem były krewetki. Wydaje mi się, że zaserwowano nam je dlatego, bo ostatnio pytałam jak przyrządzić i zabić żywe krewetki. Przepis banalnie prosty a niezwykle smaczny. Krewetki coraz bardziej podbijają nasze podniebienia.
fot.Pina "krewetki z jajkiem" |
Podane z jajkiem, szczypiorkiem, czosnkiem oraz posypane niezwykle aromatycznym pieprzem syczuańskim, smakowały rewelacyjnie. Jak stwierdziła gospodyni domu, najprościej przyrządzone krewetki są najsmaczniejsze. Poleciła nam także by wybierać te żywe, ponieważ mają słodszy smak. Krewetki, które zostały wcześniej zabite, tracą tę słodycz.
Kolejnym kulinarnym zaskoczeniem było coś na słodko, czyli tradycyjne, chińskie ciasto z ryżem. Wyglądem nie przypominało ciasta, a smak miało słodki i dość specyficzny.
fot.Pina "ciasto z ryżem" |
Nasz kolega niestety nie był w stanie nam dokładniej wytłumaczyć z czego składa się to ciasto i jak zostało przyrządzone. Nic dziwnego, w końcu to kolejna, chińska specjalność. Muszę przyznać, że tych chińskich ciast nie spotkałam jeszcze w żadnym sklepie.
Po takim starterze zasiedliśmy do stołu, oczekując na główne dania. Powiem Wam jeszcze, że kuchnia w Fuzhou jest bardzo lekka, nietłusta, oparta na warzywach i niewymagająca długiej obróbki termicznej.
fot.Pina "chiński stół" |
Zauważcie, że na stole nie ma talerzy, tylko niewielkie podstawki. Jest tak, że przy pomocy patyczków bierzesz kawałki jedzenia, nie nakładasz sobie porcji na talerz tak, jak robi się to u nas. Dziubiesz sobie po troszeczkę każdej potrawy, no i nie ma zmywania sterty talerzy. Rewelacyjne!
fot.Pina "ryba" |
Powaliła mnie smakiem ryba, przyrządzona w sposób rewelacyjny. Była niezwykle delikatna, zanurzona w sosie sojowym, pieprzu syczuańskim oraz innych tajnych składnikach. Podana z grzybami, sprawiała, że chciało się powiedzieć: niebo w gębie.
fot.Pina "mięsne kulki w rosole" |
To, co widzimy na zdjęciu obok to również specjalność kuchni Fuzhou. Tradycyjny, imbirowy bulion, który smakiem przypomina nasz, dobry rosołek oraz mięsne kulki, który mnie zaintrygowały. Biała otoczka kulki przyrządzona jest z ciasta i ryby, a we wnętrzu kulki jest mięsny farsz. Połączenie odważne i zadziwiające ale smakowało bardzo dobrze, a jeszcze lepiej rozgrzewało w ten chłodny dzień.
fot.Pina "Charles" |
Na koniec Charles zostawił dla nas coś specjalnego o dość dziwacznej nazwie, która chyba nie ma odpowiednika w języku polskim. Jak sam przyznał, był to jego: "the best one".
fot.Pina "ryżowe danie" |
Również smaczne, nazwane przeze mnie ryżowym daniem. Był to kleisty ryż z warzywami, krewetkami, mięsem oraz innymi dodatkami. Kiedy padło pytanie o potrawę, która smakowała nam najbardziej, wybór był niezwykle trudny. Muszę przyznać, że wszystko smakowało rewelacyjnie Nasze obawy co do jedzenia, zostały odsunięte na bok. Bardzo cieszyłam się, że nie musiałam się zmuszać do jedzenia czegoś, czego bym nie chciała. Skosztowałam wszystkiego z wielką przyjemnością!
Do tego wypiliśmy ogromne ilości herbaty. Nigdy w życiu chyba nie wypiłam tyle herbaty na raz. Gdy tylko nasz kubek lekko się opróżniał, już dolewano nam kolejnej, świeżo zaparzonej, czerwonej herbatki. Dostaliśmy w prezencie kilka torebeczek czerwonej herbaty, która jak sądzę do tanich nie należała. Z pewnością będziemy miło wspominać ten czas!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz