"Nie będę ukrywać, że taki spacer po plaży i duża dawka powiedzmy, że prawie czystego powietrza była nam potrzebna" - tymi słowami skończyłam ostatni wpis, który dotyczył pobytu w Xiamen. Dziś obiecałam złożyć wyjaśnienia. Zabieram się więc do roboty! Na początku też przepraszam za jakość zdjęć ale akurat te, robione były telefonem i nie mam ich za wiele ale zawsze coś. Dziś chyba ważniejsze jest to co przeczytacie, niż to co zobaczycie.
fot.Chudy "kolacja biznesowa" |
Biznes w Chinach to bardzo poważna i popularna rzecz. Tutaj biznesmenem jest niemal każdy, nawet pan, który kilka razy w tygodniu na skuterze sprzedaje śmierdzące, gumowe klapki. Z mniejszego bądź większego biznesu utrzymuje się wiele rodzin w tym kraju, nic więc dziwnego, że wypracowane zostały pewne społeczne normy, które mówią jak należy się zachować podczas robienia interesów z Chińczykami.
Zaproszenie nas na kolację nie było niczym nowym, przecież tak też robi się w Europie. Jednak sama atmosfera spotkania bardzo mnie zaskoczyła. Było bardzo przyjacielsko, rozmawialiśmy przeważnie na tematy niezwiązane z problemami w pracy. Wypytywano nas o nasz kraj, zwyczaje, potrawy i inne ciekawostki. My z kolei mogliśmy się dużo dowiedzieć o Chinach.
fot.Chudy "kolacja biznesowa" |
Generalnie na stół wjechało wiele rozmaitych potraw. same specjalności regionu bo przecież tutejsi mieszkańcy chcą nam pokazać wszystko to, co najlepsze. To oczywiście wiązało się z dużą ilością owoców morza. Ten przemiły pan, który siedzi obok mnie jak widać na powyższym zdjęciu, założył sobie pewien cel. Bardzo ale to bardzo chciał mnie dokarmiać. Chyba dlatego, że sam jadł niewiele. Zaobserwowałam, że wielu starszych Chińczyków wieczorem nie je dużo. Tak dbają o zdrowie. Ale nie o tym miało być.
Każde danie, które pojawiało się na stole było najpierw podtykane pod mój nos. Ja szłam na pierwszy ogień. Ja miałam próbować i mówić czy mi smakuje. Jak nałożyłam sobie za mało, to ten przemiły, chiński towarzysz zaraz mi dołożył całą górę jedzenia. Ledwo dawałam radę wszystko to wcisnąć w siebie.
fot.Chudy "duszony bambus" |
Pierwszą specjalnością był duszony bambus i nie były to takie niewielkie pędy bambusa dodawane często do sałatek, tylko normalne, duże łodygi. Tego dania akurat próbowałam z ogromną ciekawością i muszę powiedzieć, że bambus był naprawdę smaczny. Miękki, delikatny w dobrze doprawionej zalewie.
Na początku wszystko szło dobrze. Żadnych dziwności, których nie byłabym w stanie zjeść, luźna atmosfera... Ale tylko do pewnego momentu. Na szklanym stole pojawiły się owoce morza zwane - uchowcami. Od razu pomyślałam, że tego nie zjem. Wyglądało ładnie ale Jarek na necie sprawdził co to jest i takie nieugotowane hmm... nie zachęcało do jedzenia. W pierwszej kolejności talerz pojawił się przede mną. "Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni" z tą myślą przewodnią położyłam jednego uchowca na swoim talerzu. Teraz wystarczyło go tylko zjeść!
fot.Chudy "owoce morza-uchowiec" |
No to zjadłam i zaskoczeniem przyznałam, że jest smaczny. Tylko gdzieś tam w podświadomości zostawało mi zdjęcie pokazane przez Jarka, które trochę tak jakby... Stwierdziłam, że jeden mi wystarczy ale chiński towarzysz miał wyraźnie inne zdanie na ten temat i dołożył mi jeszcze dwa, żebym z głodu nie umarła...Heh!
A może dokładał mi tak tego jedzenia bo się o mnie martwił? Zapomniałam dodać, że obok rewelacyjnych potraw na stole pojawiło się także baijiu. Mam nadzieję, że pamiętacie ten trunek a kto nie pamięta to zapraszam tutaj:
To baijiu było najdroższe jakie piliśmy do tej pory, cena za butelkę była dużo wyższa niż 1000 RMB. Panowie postanowili się zemścić na Jarku, a na mnie przeprowadzić eksperyment.
fot.Chudy "kolacja biznesowa" |
Ostatnim razem kiedy Jarek był sam z wizytą w Xiamen, panowie tak go ugościli baijiu, że aż sami odpadli. Tym razem za cel postawili sobie chyba to, żeby Jarek odpadł a mnie chcieli po prostu sprawdzić.
Każdy obok talerza miał niewielką karafkę wypełnioną alkoholowym trunkiem. Chińczycy narzucili takie tempo, że uff... Jedna karafka pękła szybko. Kazali przynieść drugą. Pan siedzący naprzeciwko mnie pił do mnie. To znaczy, że jak wznosił toast to piłam tylko ja i on. Taka jest tradycja w Chinach.
Byliśmy jednak przeziębieni i powiedzieliśmy, że nie możemy dużo pić, bo nie czujemy się najlepiej. Zrozumieli. Kazali przynieść piwo, oczywiście również najdroższe jakie tylko było. Jedno? Nie od razu po dwa! Pomyślałam, że jestem uratowana przed spiciem, bo piwko to tam sobie będę sączyć jak mi się podoba. Nic bardziej mylnego! W Chinach piwo pije się z niewielkich szklanek, wznosząc toast zupełnie tak jak w przypadku baijiu. Z tym, że wypić musisz taką szklankę na raz. O matko myślałam, że już po mnie bo pan z naprzeciwka znów pił do mnie. Po dwóch piwach zaraz śladu nie było ale ślad został na twarzach Chińczyków w postaci lekko zaczerwienionej skóry. Ja wyszłam z tego z twarzą, hehh!
fot.Chudy "kolacja biznesowa" |
Mimo wszystkich tych rewelacji będę dobrze wspominała tą kolację. Chińczycy chyba też czują się w naszym towarzystwie dobrze, bo już zaprosili nas na wolną majówkę do Xiamen. Jak widać nawet w przypadku takich różnic jak język czy kultura, można się dobrze bawić przy jednym stole.
fot.Pina "kolacja biznesowa" |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz